poniedziałek, 12 stycznia 2015

Chapter 20.

-Arrie, zjedź coś - poprosiła mama, wchodząc do mojego pokoju.
Od kilku godzin siedziałam przy biurku, ze skronią opartą na blacie i wpatrując się w kartę pokładową, palcem kreśliłam na niej rozmaite wzory.
-Nie jestem głodna - odpowiedziałam spokojnie.
Nie targały mną już żadne emocje. Nie czułam niczego, prócz pustki. Wszystko straciło swój sens, nic mnie nie interesowało. Nie śmiałam się, nie płakałam, nie krzyczałam.
-Rozchorujesz się - Jane była wyraźnie zmartwiona.
Odkąd wróciłam z tatą z lotniska nie wyrażałam żadnych chęci do życia. Nic nie jadłam, nie piłam, odpowiadałam krótkimi zdaniami.
-Nic mi nie będzie.
Słyszałam jak wzdycha bezradnie.
-Jutro też są jakieś loty - zaczęła ostrożnie, jakby się bała, że zaraz wybuchnę płaczem.
Nic takiego nie nastąpiło i nie nastąpi. Pogodziłam się już z tym, że nic mi w życiu nie wychodziło.
-Nigdzie nie lecę.
-Arrie.. - jęknęła żałośnie.
-Co? - podniosłam głowę z biurka, patrząc na nią obojętnym wzrokiem.
Była bliska płaczu. Oczy zachodziły jej już łzami. Widziałam w nich bezsilność i smutek, których tak nienawidziła. Nie wiedziałam, czy to wina hormonów, czy naprawdę tak bardzo było jej żal życiowego nieudacznika, którym byłam.
-Mamo, uspokój się - westchnęłam, wyciągając się w wielkim obrotowym fotelu, na którym siedziałam.
-Jak mam się uspokoić, kiedy moja jedyna córka marnuje sobie życie - opadła na skraj łóżka, naprzeciw mnie, rozkładając ręce.
-Nie marnuję.
-To dlaczego chcesz się poddać?
Wiedziałam, że próbuje rzucić mi wyzwanie. Zmotywować do działania. Wpłynąć na ambicję.
Ale to nie zadziałało, tak jak zawsze.
Czemu tak łatwo przyszło mi pogodzić się z porażką? Przecież tak zażarcie walczyłam, żeby złapać jakąś taksówkę. Przebiegłam pół miasta, w myślach przeklinając kierowcę, który spowodował wypadek zaledwie kilka metrów przed nami, blokując i tak zakorkowane już ulice. Wykłócałam się z kobietą na lotnisku, która uparcie twierdziła, że nie może już otworzyć bramek, bo było za późno. Dlaczego cała ta determinacja nagle zniknęła?
-Tata, mówił, że to będzie chłopiec - powiedziałam cicho, patrząc z tęsknotą na coraz wyraźniej rysujący się pod jej bluzką kształt.
-Tak - uśmiechnęła się lekko, z czułością wpatrując w brzuch.
Poczułam lekkie ukłucie w sercu, ale starałam się o tym nie myśleć. To nie był najlepszy moment.
-Arrie, nic ci nie jest? - jej przestraszony głos wyrwał mnie z otępienia - cała zbladłaś. Musisz coś zjeść.
-Nie chcę. Nic mi nie jest - zapewniłam, uciekając wzrokiem.
Natrafiłam na przyczepioną do ściany mapę świata z masą pozaznaczanych na niej czarnym markerem punktów. Westchnęłam głęboko.
-Kiedy byłaś dzieckiem, chciałaś zwiedzić cały świat - przypomniała, jakby czytając mi w myślach - nie bałaś się niczego - dodała.
Spojrzałam na nią ponuro.
-No co? - zapytała, udając, że nie wie o co chodzi.
-Dogryzanie mi nic nie da - burknęłam.
-Mówię tylko jak było.
-Daj spokój - jęknęłam.
Zapadła chwila ciszy. Dziwnej, pełnej napięcia.
-To nasza wina... - westchnęła cicho, wywołując konsternację na mojej twarzy.
Siedziała zapatrzona w swoje stopy, a ja nie rozumiałam o co jej chodzi.
-Nasza? - spytałam zupełnie zbita z tropu.
-Zmieniłaś się - spojrzała na mnie smutno - kiedyś nigdy się nie poddawałaś, byłaś uparta, walczyłaś o swoje. Odkąd zaczęło się psuć między mną, a twoim ojcem, coś się w tobie zmieniło.
Westchnęłam głęboko, kręcąc głową. Poniekąd miała rację. Kiedy w ich małżeństwie przestało się układać, zaczęli się kłócić - całe moje wyobrażenie o wielkiej miłości legło w gruzach. Bałam się angażować, żeby samej nie przeżyć rozczarowania. Jednak tak naprawdę cała moja pewność siebie, zdecydowanie i marzenia skończyły się kilka miesięcy później.
-To nie wasza wina – wlepiłam wzrok w podłogę.
Poczułam, jak zaczyna robić mi się niedobrze. Skuliłam się na krześle i obejmując kolana ramionami, oddychałam głęboko, próbując zapanować nad organizmem.
-Arrie! - zawołała przerażona mama, doskakując do mnie - co się dzieje?!
-Nic, po prostu mi słabo - wychrypiałam cicho, zaciskając powieki.
-Połóż się - przestraszona, złapała mnie delikatnie za rękę.
Nie opierałam się, kiedy pociągnęła mnie w stronę łóżka. Nie miałam siły na to, by się jej postawić.
Położyłam się na boku, patrząc, jak zaaferowana Jane kręci się w kółko, nie do końca chyba wiedząc, co robić.
-Mamo, uspokój się - poprosiłam cicho - jestem tylko trochę zmęczona.
-Prosiłam cię, żebyś coś zjadła - przysiadła na podłodze, tuż obok łóżka, gładząc mój policzek.
Dłoń nadal trzęsła się jej ze zdenerwowania, ale widziałam, jak próbuje z tym walczyć.
Przeniosłam wzrok na jej brzuch uświadamiając sobie, jak długo tkwiłam w impasie. Nie potrafiłam zrobić kroku na przód, bo sprawy przeszłości ciągle mi to uniemożliwiały. Przez długi czas mój umysł po prostu starał się wymazać wspomnienia, które w końcu doszły do głosu. Dopiero widząc Jane w ciąży zdałam sobie sprawę z tego, co tak naprawdę mnie zmieniło.
Strata.
O ciąży dowiedziałam się zaledwie kilka dni przed poronieniem. Nawet nie zdążyłam przyzwyczaić się do myśli, że zostanę matką. Nigdy nie chciałam mieć dziecka, dlatego, gdy je straciłam, czułam się winna.
Najbardziej przytłaczające było to, że to wszystko wróciło w momencie, kiedy byłam już wystarczająco rozbita emocjonalnie. Wszystkie bolesne wspomnienia przybrały tylko na sile.
To nie wina rodziców, że się zmieniłam. Kiedy się rozwodzili po prostu się przestraszyłam. Spanikowana, uciekłam. Byli dla mnie wzorem idealnej miłości. Bałam się, że ich rozstanie zburzy ten obraz, więc wyjechałam.
Zmieniłam się dopiero później. Kiedy po powrocie ze szpitala do domu nie potrafiłam znaleźć sobie w nim miejsca. Nie miałam wsparcia. Matt przeżył to równie ciężko, co ja. Uciekł w prace, zostawiając mnie samą. To strata dziecka miała na mnie największy wpływ.
Leżąc tak teraz, zdałam sobie sprawę z tego, że w moim życiu właśnie nastąpił przełom. Czasami ciężko jest znaleźć powód naszego postępowania, tego jak postrzegamy różne sprawy. Ja w końcu zrozumiałam, dlaczego unikałam poważnych decyzji. Dlaczego nie dałam szansy Jaredowi. Bałam się, że znowu stracę kogoś na kim zacznie mi zależeć. Nie chciałam się angażować, żeby znowu nie cierpieć.
Przyszła pora, żebym zaczęła nowy etap w swoim życiu.

Żeby jednak tak się stało, trzeba zakończyć poprzedni.

Siedziałam na parapecie w swoim pokoju, nie do końca przekonana, czy to, co zamierzam zrobić, to aby na pewno dobry pomysł. Uparcie wpatrywałam się w rząd cyferek, których kolejności nie chciałam już pamiętać. Jednak wiedziałam, że muszę to zrobić.
To miał być krok w tył tuż przed dwoma kolejnymi w przód. Jane stwierdziła, że to jedyny sposób, by na dobre rozprawić się z przeszłością. Powiedziałam jej wszystko. Wszystko to, co czułam przez te dziewięć ostatnich lat. Nie ukrywałam już niczego. Nie bałam się jej powiedzieć, jak irytujący byli z tatą. Nie przemilczałam niczego. Powiedziałam jej o każdej wątpliwości, która mną targała, a ona bez śladu zawodu, niezadowolenia, czy kpiny słuchała. Już nie bałam się jej niczego powiedzieć, a z każdym wypowiadanym słowem, czułam się lepiej. W końcu przestałam udawać przed samą sobą, zrozumiałam jak głęboko tkwiłam w sytuacji, która na pierwszy rzut oka mogłaby się wydawać bez wyjścia.
Było jednak inaczej. Jak wszystko, miała ona swoje rozwiązanie.
W końcu wcisnęłam zieloną słuchawkę i przełożyłam telefon do ucha.
Pierwszy sygnał.
Drugi...
Trzeci...
Nim rozbrzmiał czwarty moja pewność siebie stopniała już co najmniej o połowę.
Ale nie poddałam się.
-Słucham - usłyszałam dobrze znany mi głos.
Spieszył się gdzieś, byłam niemal pewna, że tak było.
-Cześć - odezwałam się cicho.
Przez chwilę słyszałam tylko jego niespokojny oddech. Chyba nie spodziewał się, że kiedykolwiek znowu mnie usłyszy.
Ja na pewno się nie spodziewałam.
-Arrie? - zapytał cichym, spokojnym głosem.
-Tak.
-Stało się coś?
-Nie.
-Więc dlaczego dzwonisz?
Spokój w jego głosie był tylko pozorny. Znałam go dobrze, wiedziałam, że nadal ma do mnie żal. Ta rozmowa nie była dla niego łatwa. Zresztą dla mnie też, jednak mimo wszystko, wiedziałam, że mnie wysłucha. Oboje tego potrzebowaliśmy. 
-Chcę tylko żebyś wiedział, że to było twoje dziecko - zaczęłam, wypuszczając ze świstem powietrze z ust - nigdy cię nie zdradziłam, ani nie chciałam wykorzystać. Nie żałuję, że cię poznałam - wyznałam zgodnie z prawdą.
Wiedziałam, że to wszystko, co mnie w życiu spotkało, miało jakiś cel. Miało doprowadzić mnie do miejsca, w którym teraz byłam. Musiałam przeżyć to wszystko, by właśnie w tym momencie być pewną tego, czego chciałam od życia.
-Powodzenia, Arrie - odezwał się po chwili, choć wydawało mi się, ze trwało to o wiele dłużej.
-Powodzenia, Matt - odpowiedziałam cicho.
Rozłączyłam się. Zapatrzona w widok za oknem uśmiechnęłam się lekko do siebie. Czułam się lepiej. Było mi lżej z tym wszystkim. Rozmowa z mamą wiele wniosła. Szczególnie jeśli chodzi o dziecko. Przekonała mnie, że nie powinnam się obwiniać za to, co się stało. Pomogła mi znowu uwierzyć w siebie. Razem z tatą dali mi wsparcie, przy okazji nieświadomie udowadniając, że wielka miłość wcale nie jest fikcją.

Siedziałam w fotelu, z przerażeniem wpatrując się w kosmyki włosów, lądujące na podłodze wokół mnie. Postanowiłam, że oprócz zmian wewnętrznych, przyszła także pora na te zewnętrzne. Chciałam zacząć od fryzury, jednak siedząc teraz przed lustrem i widząc jak fryzjerka pozbawia mnie moich długich niemal do pasa włosów, zaczęłam się zastanawiać, czy ta aby na pewno był dobry pomysł. Byłam w ciężkim szoku patrząc na brązowe pasma delikatnie opadające na barki. Nie chodziło mi oto, że to, co widziałam w lustrze mi się nie podobało. Podobało, jednak chyba żadnej kobiecie nie przyszło tak łatwo pogodzić się z faktem, że długość jej włosów zmniejszyła się o połowę.
-Ślicznie ci – zaszczebiotała mama, stając tuż za moimi plecami i patrząc na mnie w lustrzanym odbiciu.
-Mhm – mruknęłam niewyraźnie, dalej nie mogąc pogodzić się z faktem, że na podłodze leży tyle moich włosów.
Przez chwilę poczułam nagłą chęć, by zabrać je w ramiona i czym prędzej wybiec z salonu, by potem w samotności cicho szlochać nad ich losem.
-  Arrie, spokojnie! Odrosną! – Jane zaczęła się ze mnie śmiać.
-Wiem, ale… - westchnęłam, próbując zebrać się do kupy – masz rację – przyznałam w końcu.
Pokusiłam się nawet o lekki uśmiech. Podniosłam wzrok z ziemi, przyglądając się teraz zupełnie nowej osobie. Chyba zaczęło mi się to podobać. Było inaczej i nie chodziło tu tylko o moją fryzurę. Moje oczy aż błyszczały. Czułam jakby ogromny ciężar spadł mi z serca. Wiedziałam, że jeszcze wiele przede mną, ale już teraz czułam się szczęśliwa.
-Jemu też się spodoba – puściła mi oczko i odsunęła się na bok.
-Mamo! – zaśmiałam się, podążając za nią wymownym spojrzeniem!
Już nie czułam niepewności, kiedy o nim myślałam. Dał mi czas na przemyślenie sobie wszystkiego i tak właśnie zrobiłam. Potrzebowałam tego. Musiałam znowu się złamać, by zrozumieć, co było nie tak. Byłam świadoma tego, jak wiele zawdzięczam mamie. Cieszyłam się, że zeszli się z tatą, bo dzięki temu znowu mogłam normalnie z nimi rozmawiać. Nie było już żadnych kłótni. Czułam się z nimi dobrze i chętnie znowu zamieszkałabym w Bostonie, by móc ich widywać jak najczęściej, ale wiedziałam, że gdzieś daleko czeka na mnie ktoś inny. Minęły dopiero cztery dni, a już za nim tęskniłam. Żadne z nas nie zadzwoniło do drugiego, ale na razie tak było lepiej. Chciałam mieć stu procentową  pewność, że naprawdę chcę z nim być. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby znowu naszły mnie wątpliwości i po raz kolejny skrzywdziłabym go swoim niezdecydowaniem. Jeszcze nie podjęłam decyzji, kiedy wrócę.
Kolejne trzy godziny spędziłyśmy na chodzeniu po sklepach z ciuchami. Kupiłam sobie masę rzeczy. Dopiero na koniec, gdy spojrzałam na ilość toreb, w których noszeniu musiała pomagać mi już mama, poczułam małe wyrzuty sumienia. W dodatku Jane namówiła mnie na kilka sukienek. Normalnie ciężko byłoby mi się na to zgodzić, jednak używała bardzo dobrych argumentów.
Zmiany!
Kręciłam wtedy głową i szłam do przymierzalni. Gdy nie mogłam się zdecydować na jedną rzecz, kupowałam obie. Byłam w znakomitym humorze, a takie małe przyjemności jeszcze bardziej go poprawiały.
Uśmiech zniknął z mojej twarzy dopiero wtedy, kiedy stanęłyśmy pod sklepem dla dzieci.
­­­­-Jesteś pewna, że chcesz tam ze mną wejść? – spytała niepewnie mama.
-Tak – skinęłam głową.
Nie zamierzałam już przed niczym uciekać. Zresztą wizja wejścia do tego sklepu, jakoś mnie nie przerażała. Po prostu chciałam się jeszcze upewnić, czy aby na pewno w mojej głownie nie pojawią się jakieś dołujące myśli.
Nic takiego się nie stało.
-Czego potrzebujemy? – spojrzałam na nią, uśmiechając się delikatnie.
Jej kąciki ust momentalnie powędrowały ku górze. Złapała mnie za rękę i z entuzjazmem pociągnęła w stronę sklepu. Wiedziałam, że moja obecność jest dla niej ważna. Wczoraj rozmawiałam z tatą, który nie ukrywał, jak Jane mocno przeżywa tę ciążę. Była świadoma swojego wieku i wiedziała, że coś mogło pójść nie tak. Ciągle żyła w obawie, że dziecko urodzi się z jakąś wadą mimo, że według lekarza, wszystko było pod kontrolą. Szczerze mówiąc, nie dziwiłam się jej. Długo czekała na to dziecko i nie chciała go stracić. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że moje wyznanie mogło rozbudzić w niej jeszcze większą niepewność i strach, ale nie dała tego po sobie poznać. Cały czas się uśmiechała, co wywoływało taką samą reakcję na mojej twarzy. Chyba obie byłyśmy szczęśliwe?
Z zakupów wróciłyśmy dopiero późnym popołudniem. Pogoda była wspaniała. W dodatku powoli zachodzące już słońce sprawiło, że postanowiłyśmy wrócić spacerem. Zadzwoniłam po tatę, który zabrał od nas zakupy i ruszyłyśmy przed siebie.
-Myślałaś już, co zrobisz? – zagadnęła mama, kiedy znalazłyśmy się już na naszej ulicy.
-Co masz na myśli? – spytałam, przenosząc spojrzenie z mijanych budynków na nią.
-Chodzi mi o Jareda.
-Jeśli nadal będzie chciał – zaczęłam powoli – to chciałabym spróbować – wbiłam wzrok w chodnik.
-Arrie, rumienisz się – zachichotała, na co przewróciłam oczami.
-Mamo!
Dobre nastroje nas nie opuszczały.
-No, co? To dobry facet! – poprawiła okulary przeciwsłoneczne – nie każdy przyleciałby tu za tobą.
-Wiem – westchnęłam, obejmując się ramionami.
-Kiedy wracasz? – ciągle się uśmiechała, choć mogła przysiąc, że w jej głosie słyszałam lekki smutek.
-Jeszcze nie zdecydowałam – przyznałam – chcę być pewna. Po za tym, chciałabym spędzić z wami jeszcze trochę czasu – spojrzałam na jej rozpromienioną twarz.
Prawda była taka, że chciałam mieć ich wszystkich przy sobie. Mamę, tatę, Jareda, Harvey’a, Allyson, Tima i Braxtona. Tęskniłam za nimi wszystkimi. Wiedziałam, że w końcu będę musiała wyjechać z Bostonu, ale miałam nadzieję, że będę wracać tu często. Brakowało mi tego miasta.
Westchnęłam głęboko, rozglądając się dookoła. Kochałam to miejsce. Wiązało się ono z masą szczęśliwych wspomnień.
-Mam nadzieję, że jak mały się urodzi to nas odwiedzisz – dała mi sójkę w bok – i to nie sama – puściła mi oczko, na co zaczęłam się śmiać.
-Arrie?! – usłyszałam nagle – to ty?
Zatrzymałam się w miejscu, patrząc na dziwnie znajomą postać przede mną.
-Witaj Elin – przywitała się mama, rozjaśniając sytuację.
-Dzień dobry pani Twaney! – odezwała się brunetka – Arrie, co ty tu robisz?
-Odwiedzam stare śmieci – uśmiechnęłam się delikatnie.
Chwilę później ściskałyśmy się radośnie.
Elin była naszą sąsiadką i pierwszą poważną miłością mojego brata. Nigdy ze sobą nie byli, gdyż mój brat nigdy nie miał odwagi przyznać się przed nią do swoich uczuć. Zawsze byli kumplami. Elin nigdy, podobnie jak ja, nie miała przyjaciółek. Zawsze trzymała się z chłopakami i chociaż często włóczyliśmy się gdzieś razem z naszą paczką, nigdy się sobie nie zwierzałyśmy. Po prostu się lubiłyśmy i wspólnie spędzałyśmy czas, głównie dzięki Harvey’owi, który chciał mieć nas obie zawsze przy sobie.
-Ale się zmieniłaś! – zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół, kręcąc głową.
-I kto to mówi? – zaśmiałam się – zupełnie cię nie poznałam!
Elin, którą pamiętałam, była typową chłopczycą. Nigdy nie nosiła sukienek, nie malowała się, chodziła w za dużych sportowych bluzach i zdecydowanie jej zainteresowania różniły się od moich. Zawsze miała ze sobą deskorolkę i czarną czapkę z daszkiem. Różniłyśmy się w każdym calu, a mimo to, potrafiłyśmy się dogadać w wielu kwestiach.
Teraz stała przede mną zupełnie inna osoba! Szeroko uśmiechająca się brunetka w zwiewnej, kwiecistej sukience była swoim zupełnym przeciwieństwem sprzed lat.
Dziewczyna machnęła ręką.
-Trochę się zmieniło – przyznała – na długo zostajesz? Może pójdziesz z nami dzisiaj do klubu? Porozmawiamy, powspominamy?
-No nie wiem… - zaczęłam niepewnie.
-Arrie, powinnaś gdzieś wyjść – wtrąciła się mama, patrząc na mnie zachęcająco.
-Przyjdź! – zachęcała brunetka – będzie cała nasza paczka!
Zaśmiałam się pod nosem na samo wspomnienie całej zgrai łobuzów z klasy Harvey’a, chłopczycy i małej dziewczynki z warkoczykami.
-O której i gdzie?
 __________________________________________________
Byłam przekonana, że ten rozdział uda mi się napisać dopiero po sesji, ale nie! Nie chciałam Was znowu zostawiać na zbyt długo, a Wasze komentarze bardzo motywowały, więc póki jestem w rytmie, chciałam to wykorzystać ;) Nie wiem jak wyszło, bo trudno mi na to obiektywnie spojrzeć. Sytuacja powoli zaczyna się wyjaśniać. Arrie odżyła, więc zobaczymy, jak to wszystko potoczy się dalej :DDD
Pozdrawiam ;)) xoxoxo

12 komentarzy:

  1. świetny rozdział, mam tylko nadzieję że Arrow zawalczy o Jareda ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki:)) a jak z nimi będzie to zobaczymy xD co chwilę mam inny pomysł ;))

      Usuń
  2. Zaskoczyłaś... byłam pewna, że uda jej się zdążyć na samolot ale ujawni się dopiero na koncercie :)
    Mam tylko nadzieję, ze nie odwali kaszany na tej imprezie ze znajomymi!
    Szczerze jak czytałam o jej samopoczuciu, że jej słabo itd, to miałam czarny scenariusz przed oczami, ale chyba jej tego nie zrobisz!!! No chyba, że miałoby to być po bliższym 'spotkaniu' z Jaredem :D
    Oby szybko wróciła na trasę... Wokół Jareda kręci się już zapewne wianuszek pocieszycielek...

    Pozdrawiam
    -S

    p.s. powodzenia na sesji

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moge zdradzić że w pierwszej wersji w ogóle miała z nim lecieć hahah :)) niestety wydawało mi sie to zbyt proste jak na Arrow.
      Co do imprezy jeszcze nie wiem do końca co tam będzie. Albo kto :>
      Co do "zrobienia jej tego" to się nad tym zastanawiałam ale to by bylo chyba zbyt okrutne xD nie tyle dla niej co dla J. Chociaz nigdy nie wiem jaki pomysł wpadnie mi do głowy przy pisaniu kolejnego xD
      Co do pocieszycielek... Na pewno są. Dwie co najmniej. ://
      Zobaczymy co ta Arrie wykombinuje ;))
      Ps dzięki, przyda się xoxo
      Pozdrawiam!!

      Usuń
  3. Bardzo się cieszę że nie udało się dojechać - faktycznie proste rozwiązanie jeśli chodzi o A. - tak jest dużo ciekawiej - jednak nie bądź zbyt okrutna ;-)
    P.S ciekawe kogo spotka i co jeszcze zrozumie, (ciekawe czy zmiana wyglądu przypadnie do gustu J.)
    Powodzenia na egzaminach
    -K.B.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :D
      Chyba juz dam im spokój na jakis czas z tymi problemami xd ale nic nie obiecuję:D
      Dziękuję, przyda sie :p

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Do 9 lutego nie ma szans, po 9 tez nic nie obiecuje. Raczej termin koniec lutego. Nie mam teraz zbytnio czasu. Zaliczenia, egzaminy... Ciężko z pisaniem :c

      Usuń
  5. kiedy nowy? :) czekami czekam..

    OdpowiedzUsuń