wtorek, 17 grudnia 2013

Chapter 5.


Słysząc za sobą czyjś głoś, z przerażeniem odwróciłam się do tyłu, uderzając w coś od czego się odbiła. Przed upadkiem uchroniły mnie jedyne jakieś ręce, który złapały mnie w odpowiednim momencie. Pisnęłam cicho, a potem automatycznie, próbowałam odepchnąć od siebie nieznajomego, który nie chciał mnie puścić. W jednej chwili moje serce zaczęło bić o wiele za szybko. Spanikowałam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że powinnam posłuchać Harvey’a, a nie włóczyć się sama po obcym mieście.
-Arrow, spokojnie – usłyszałam tuż przy uchu znajomy głos, co sprawiło, że przestałam się wyrywać.
 Podniosłam głowę i z załzawionymi oczami spojrzałam w roześmiane tęczówki osobnika stojącego przede mną.
-Przestraszyłeś mnie! – zawołałam z wyrzutem. Dopiero teraz, wiedząc, że to nie jakiś seryjny morderca, byłam w stanie skupić się na czymś innym, niż chęć ucieczki. Mój oddech się uspokoił. Strach już minął, ale w jego miejscu pojawił się ból. Z kwaśną miną rozmasowywałam sobie skórę na czole.
-Przepraszam, nie chciałem – speszył się trochę. Złapał mnie lekko za podbródek i dokładniej przyjrzał moim obrażeniom – chyba wszystko w porządku. Nic nie widać – stwierdził.
-To dobrze – westchnęłam, odsuwając się lekko od niego, co sprawiło, że mnie puścił. Dopiero teraz byłam w stanie przyjrzeć mu się na tyle dokładnie, na ile pozwalało światło latarni. Przerażona zakryłam usta dłonią.
-Jay, ja przepraszam! – szepnęłam, na co zrobił zdezorientowaną minę, by po chwili domyślić się, o co chodzi. Rozcięłam mu wargę czołem.
-To nic takiego – odpowiedział od razu.
Rana była malutka, ale to i tak mnie nie uspokoiło. Czułam się kiepsko, wiedząc, że to moja wina. Po prostu się przestraszyłam i to był odruch. Pech chciał, że moja głowa znalazła się na złej wysokości.
-Ale… - zaczęłam, jednak ten szybko mi przerwał.
-Naprawdę nic mi nie jest – uśmiechnął się lekko – lepiej ty mi powiedź, dlaczego chodzisz sama po obcym mieście. I to jeszcze w nocy! Ktoś mógłby ci zrobić krzywdę – zerknął na mnie z przejętą miną, kiedy ruszyliśmy przed siebie. Jego warga już nie krwawiła po tym, jak otarł ją rękawem czarnej bluzy, jednak nadal była trochę podpuchnięta.
-Rodzice przyjechali – rzuciłam bez przekonania, krzywiąc się przy tym.
-Ja bym się ucieszył – stwierdził – pewnie nie widywaliście się zbyt często, skoro mieszkałaś taki kawał drogi od domu.
-Gdyby  się nie kłócili non stop, to może i bym się ucieszyła – jęknęłam.
-Aż tak źle? – zerknął na mnie.
-Fatalnie – spojrzałam na niego ze zbolałą miną.
Jared przyjrzał mi się uważnie, zastanawiając się przez chwilę, co powiedzieć. Lubiłam to w nim. Nie zadawał głupich pytań, ani nie próbował być irytująco miły. Mówił to, co chciałł bez zbędnego owijania w bawełnę, a dodatkowo każde jego słowo było przemyślane. Był szczery, a tę cechę najbardziej ceniłam wśród ludzi.
-Może bierzesz to zbytnio do siebie? – uniósł jedną brew – trzeba podchodzić z dystansem do niektórych spraw. Szczególnie jeśli chodzi o rodziców.
-Tak, wiem. Ale oni kłócą się o wszystko – jęknęłam z wyrzutem – dosłownie o wszystko. Są gorsi niż dzieci. Od prawie ośmiu lat nie są małżeństwem, a odkąd się rozstali, przy każdej okazji drą ze sobą koty. Czasami mam wrażenie, że to nie są ci sami ludzie, których znałam kiedyś. Kiedy Harvey opowiadał mi o spotkania z nimi razem, zawsze używał jednego słowa –katastrofa.
-Dlatego nie wracałaś do kraju – bardziej stwierdził, niż spytał.
-Tak –szepnęłam, obejmując się ramionami.
Nie było mi zimno, po prostu nie wiedziałam, co mam z sobą zrobić. Byłam zła i rozczarowana. Nie tak sobie to wyobrażałam. Wiedziałam, że nigdy nie będzie już tak jak dawniej, gdy byłam jeszcze dzieckiem, ale to co działo się teraz, odbierało mi ochotę na wszystko.
-Próbowałaś z nimi porozmawiać?
-Raz zaprosiłam ich do siebie – uśmiechnęłam się gorzko, na wspomnienie tej wizyty – jeszcze tydzień po ich wyjeździe nie byłam w stanie dojść do siebie. Wiedziałam, że nie mogę się od nich odcinać, więc kilka razy zastanawiałam się nad przylotem do kraju, ale zawsze kończyło się to tak samo – wielką kłótnią. „Arrow zje obiad ze mną. Nie, bo ze mną. Arrow śpi u mnie. Nie, bo u mnie.” – przedrzeźniłam ich – paranoja.
-To faktycznie fatalnie – stwierdził – może kiedyś im to minie, tym bardziej, że przecież oboje kogoś mają, prawda? – spojrzał na mnie, szukając potwierdzenia.
-Mają się żenić – prychnęłam – zwariuję z nimi – dodałam, kręcąc głową, na co brunet parsknął śmiechem.
-Dogadają się w końcu – zapewnił mnie, posyłając mi przy tym pocieszający uśmiech. Delikatnie i dość niepewnie poklepał mnie po plecach, po czym schował dłonie do kieszeni jeansów – potrzebują tylko jakiegoś bodźca, który sprawi, że się opamiętają.
-Oni się nienawidzą – stwierdziłam smutno.
-Nie mów tak – skarcił mnie – nie można tak nagle znienawidzić człowieka, którego się kochało. Możesz sobie wmawiać, że tak jest, ale to nieprawda. Możesz przestać, go kochać, ale nienawiść to zbyt mocne słowo. Tym bardziej, że przecież mają ciebie i Harvey’a i nie wygląda mi na to, że kiedykolwiek tego żałowali.
-Ja już sama nie wiem, co o tym myśleć – westchnęłam głęboko i zatrzymałam się, wpychając dłonie w kieszenie bluzy – gdzie my w ogóle idziemy? – spytałam, zdając sobie sprawę z tego, że nie wiem dokąd zmierzam.
-Ja osobiście wybieram się do sklepu – rzucił wesoło, stając naprzeciwko mnie – jeśli nie ma pani żadnych planów, to byłbym bardzo rad, gdyby mi pani towarzyszyła, panno Tawney – dodał żartobliwie, puszczając mi oczko.
-Obawiam się, że jest pan na mnie skazany, panie Leto. Nie znam miasta i raczej wątpię, że trafię gdziekolwiek sama – odbiłam piłeczkę, szczerząc przy tym zęby do niego, na co uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Myślę, że w ostateczności sobie jakoś z tym poradzę – stwierdził, na co pokręciłam głową ze śmiechem.
Złapałam go delikatnie za ramie, chcąc iść dalej. Przez chwilę wydawało mi się, że jest trochę zdziwiony, jednak już po chwili na jego twarzy znowu zagościł uśmiech. Objął mnie lekko ramieniem i znowu ruszyliśmy przed siebie. Przez jakiś czas szliśmy w milczeniu, które po raz pierwszy nie sprawiło, że czułam się niezręcznie, jednak mimo to i tak postanowiłam je przerwać. Po prostu moja ciekawość zwyciężyła.
-Jest już późno - zaczęłam – nie lepiej zrobić zakupy jutro rano?
-Lepiej – przyznał mi rację, zabierając rękę – ale przed chwilą dostałem telefon. Shannon w bardzo entuzjastyczny sposób oznajmił mi, że niedługo wróci i przywiezie ze sobą Tomo, a to oznacza męski wieczór – odpowiedział, a ja miałam wrażenie, że w jego głosie pobrzmiewało coś w rodzaju przerażenia. Chociaż może mi się tylko wydawało.
-Czyli zmierzamy po alkohol – wywnioskowałam.
-Nie – zaprzeczył – tym na pewno zajmie się Shannon.
-Więc po co my idziemy? – zapytałam nieco zbita z tropu.
-Piłaś kiedyś na pusty żołądek? – rzucił mi rozbawione spojrzenie.
-Nie pamiętam – wyszczerzyłam zęby, na co brunet zaczął się śmiać.
Zawsze, kiedy piłam alkohol, nie jedząc wcześniej czegokolwiek, źle na tym wychodziłam. Nie chodziło o kaca, tylko o to, jak szybko zaczynało mi się kręcić w głowie i jak szybko urywał mi się film. Wcale nie potrzebowałam dużej ilości trunków. Nie oszukujmy się, nie byłam mistrzem w piciu, bo tego nie lubiłam, ale jeśli się to zdarzało, wolałam wcześniej coś zjeść. Dlatego doskonale wiedziałam, co Jared miał na myśli.
-No właśnie – pokiwał głową – a Shannonowi jest to wszystko jedno, dlatego wątpię, żeby pomyślał o jakichś przekąskach, a z lodówki zdążył już wszystko wyprowadzić.
-Chyba, że tak –skinęłam głową, a po chwili dojrzałam mały market.
-Mógłbym mieć jeszcze nadzieje, że Tomo wpadnie na pomysł, żeby kupić coś do jedzenia, ale jednak wolałbym nie ryzykować – kontynuował, przepuszczając mnie w przejściu – kiedy ta dwójka się spotyka, mają tyle sobie do opowiedzenia, że nie są w stanie skupić się na niczym innym.
-Brak podzielności uwagi – westchnęłam – typowi faceci – stwierdziłam zaczepnie, przechadzając się między półkami.
-Bardzo zabawne – dał mi sójkę w bok, na co parsknęłam śmiechem.
-No, ale tak prawda – broniłam się, patrząc na niego roześmiana.
-Nie - zmrużył powieki, próbując przybrać poważny wyraz twarzy, jednak jego błyszczące, wesołe oczy mu to uniemożliwiały.
Tak naprawdę, one zawsze zdradzały jego emocje. Kiedy powiedziałam o tym Harvey’owi, trochę mnie wyśmiał, mówiąc, że każdy ma problem z odczytaniem humoru Jareda, bo jest dobrym aktorem i uważa to wręcz za niemożliwe. Jednak ja się z tym nie zgadzałam. Za każdym razem, wiedziałam, czy jest zły, zmartwiony, wesoły, zirytowany. Albo mi się tylko wydawało, że wiem. Może tak naprawdę na tym polegał jego talent aktorski.
-Tak – droczyłam się z nim – mój ojciec zawsze, kiedy zabierał mnie na mecz, zabraniał mi do siebie mówić, bo go niby rozpraszałam. Harvey tak samo. Siedział i wpatrywał się w parkiet, nie słysząc, co do niego mówię – wyjaśniłam, na co brunet pokręcił głową – to znak, że faceci skupiają się na tylko jednej czynności na raz, nie wliczając w to oddychania, jedzenia i oglądania telewizji. Wszystko inne jest już zbyt skomplikowane – wystawiłam do niego język.
-Za to kobiety są tak wspaniałe, że gdy zaczynają gadać, to gadają o wszystkim na raz. To chyba dzięki tej podzielnej uwadze. Szkoda tylko, że jak zaczynają nadawać, to nie da się ich zrozumieć – odgryzł się.
-Wasze mózgi zbyt wolno przetwarzają informacje – stwierdziłam i uciekłam do innego działu, zanim zdążył mi cokolwiek odpowiedzieć.
Z rozbawieniem przyglądałam się wszystkim mijanym produktom, chociaż przecież nie było w nich niczego wyjątkowego. Obecność Jareda zdecydowanie poprawiła mi humor. Po za tym lubiłam z nim rozmawiać. Szczególnie na tym meczu udało nam się złapać dobry kontakt, bo wcześniej było z tym ciężko. Teraz czułam się przy nim swobodnie, choć czasami nadal wprawiał mnie w zakłopotanie. Głównie wtedy, kiedy zaczynał mi się tak intensywnie przyglądać. Nie byłam do tego przyzwyczajona, albo po prostu wcześniej nie zwracałam na to uwagi. Znałam go zbyt krótko, by móc stwierdzić jaki jest naprawdę, ale wydawał się sympatyczny i szczery. Zresztą, przyjaźnił się z Harvey’em, a mój brat jest osobą, która bardzo ostrożnie dopiera sobie przyjaciół. Dlatego właśnie byłam pewna, że z braćmi Leto jestem bezpieczna i mogę na nich liczyć.
-Za to kobiety same nigdy nie wiedzą, czego chcą – tuż przede mną zmaterializował się Jared, co sprawiło, że już drugi raz dzisiaj w niego wpadłam. Tym razem jednak było to prawie bezbolesne. Odbiłam się od jego klatki piersiowej jak piłka.
-Ty naprawdę chcesz mnie zabić – udałam obrażoną, próbując powstrzymać uśmiech cisnący się na usta.
-Nawet tak nie mów – podniósł jedną z dłoni w obronnym geście, podczas gdy w drugiej trzymał wypełniony już do połowy, koszyk na zakupy – jeszcze mi życie miłe –mówił dyplomatycznym tonem – gniew Harvey’a…. Co to, to nie! – kręcił zaciekle głową, co znowu mnie rozśmieszyło.
-Tak – przyznałam – Harve, by ci nie odpuścił – zaśmiałam się – to mój osobisty ochroniarz!
-Chyba rycerz – zawołał wesoło, wrzucając do koszyka popcorn.
-Na rycerza jeszcze przyjdzie pora – westchnęłam, stając przed półką z sokami – tak w ogóle to, co ci jeszcze potrzebne? – zapytałam, zerkając na niego.
-Chyba wszystko już mam – stwierdził, a ja otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia – wiem, że wam kobietom zajmuje to o wiele więcej czasu, ale my faceci jesteśmy bardziej zdecydowani i pewniejsi tego, czego chcemy – skomentował zaczepnie, na co zmarszczyłam nos i prychnęłam, kierując się w stronę kas.
-Kogo ty chcesz oszukać – spytałam, wyciągając produkty na taśmę. Najbardziej zaciekawiło mnie to, że prócz popcornu były tam same warzywa i pełnoziarniste produkty. Spodziewałam się raczej chipsów i innego śmieciowego jedzenia.
Spojrzałam na Jareda, unosząc przy tym pytająco jedną brew, na co ten tylko wzruszył ramionami, wyciągnął portfel i zapłacić. Nagle przypomniałam sobie, że przecież jest weganinem, więc bardziej przywiązuje uwagę do dobrego sposobu odżywiania się.
-Gdzie ty idziesz? – zapytał, gdy ruszyłam powrotną drogą, trzymając w ręce tę lżejszą siatkę z zakupami. Leto długo upierał się przy tym, że będzie niósł dwie, ale w końcu odpuścił.
-Do domu? – spojrzałam na niego zaskoczona, zatrzymując się w miejscu.
-Chyba masz szczęście, że jesteś tu ze mną, a nie sama – stwierdził bardzo czymś rozbawiony, co wywołało konsternację na mojej twarzy – przyszliśmy stamtąd – wskazał w drugim kierunku, a ja uderzyłam się wolną dłonią w czoło – słabo z twoją orientacją – droczył się ze mną, kiedy szłam już obok niego dobrą drogą.
-Tylko cię sprawdzałam – wzruszyłam ramionami.
-Jasne – zakpił, na co szturchnęłam go lekko.
-Wczoraj oglądałam zdjęcia, które wybraliście – zaczęłam, próbując zmienić temat.
-I jak? – zapytał ze szczerą ciekawością wypisaną na twarzy. Niech jeszcze raz mi Harve powie, że to gra aktorska, a dam mu po głowie.
-Strasznie mi się podobają! – odpowiedziałam zgodnie z prawdą – można odczytać z nich tyle uczuć i emocji! Kurczę, kiedyś nie zdawałam sobie sprawy z tego, że muzyka może tak działaś na ludzi. Ci wszyscy fani, ich twarze, wy na scenie. To jest niesamowite. Wcześniej miałam dość ograniczony pogląd na to. Dla mnie od zawsze jedynym źródłem emocji był sport, a muzycy kojarzyli mi się raczej niezbyt dobrze – spojrzałam na niego nieśmiało, bojąc się jak na to zareaguje. Nie chciałam, by zmienił o mnie zdanie, bo chyba mnie lubił. Przynajmniej tak mi się wydawało. Dlatego się trochę przestraszyłam, że moje stwierdzenie może to zmienić, ale jednak bardziej wolałam być z nim szczera.
-To znaczy? – zerknął na mnie zdziwiony.
-Nie zrozum mnie źle – zaczęłam niepewnie, nie chcąc go urazić - ale chyba sam doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, jaki panuje stereotyp dotyczący muzyków, a już w szczególności tych rockowych.
-Sex, drugs and rock'n'roll – westchnął, na co skinęłam głową – no cóż, może sama będzie miała okazje, by się przekonać jaka jest prawda – powiedział – wiem, że Shannon rozmawiał z Harvey’em o tym, żebyś z nami pracowała. Co prawda dowiedziałem się o tym niedawno, ale nie ukrywam, że ten pomysł bardzo mi się spodobał.
Zatrzymałam się na środku chodnika, nie bardzo wiedząc, co mam powiedzieć. Shannon wcześniej nie konsultował tego z Jaredem, a to na nowo rozbudziło we mnie wątpliwości. Bo, co jeśli Jay wcale nie chce, żebym z nimi jechała i powiedział mi to tylko z grzeczności, nie mogąc cofnąć tego, co zaproponował mi jego brat?
-Ja jeszcze nie podjęłam decyzji – powiedziałam cicho, wbijając wzrok w ziemię. W jednej chwili poczułam się bardzo nieswojo, tak jakbym się komuś narzucała. Nie chciałam tego.
-To poważna decyzja – zaczął, robiąc krok w moją stronę, ale tylko jeden. Kątem oka widziałam, jak na zmianę zaciska i rozluźnia palce, więc uniosłam głowę, patrząc na niego. Twarz miał zwróconą w kierunku przeciwległej strony ulicy, dlatego widziałam tylko jego profil. Był skupiony i przygryzał wargę, próbując zebrać myśli, co spowodowało, że jeszcze bardziej się zmieszałam i ponownie spuściłam wzrok – jedź z nami – poprosił i złapał mnie delikatnie za wolną dłoń, jednak widząc moją zdziwiona minę, od razu ją puścił. Mimo to wydawał się być rozluźniony i uśmiechał się do mnie delikatnie.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł – skrzywiłam się.
-No, ale dlaczego? – zawołał z przejęciem – masz doświadczenie i to nie byle jakie, bo w poważnym klubie. Po za tym jest to szansa na zwiedzanie, poznanie świata no i w ogóle, to ciebie nie da się nie lubić, a chcemy, żeby w naszej ekipie panowała dobra atmosfera – na te słowa moje policzki nieco się zaczerwieniły, choć miałam nadzieje, że nauczyłam się już nad tym panować.
-Praca w Sydney, a z wami, to nie to samo – zaczęłam, ale szybko mi przerwał.
-Czy ja wiem – zmarszczył brwi, jakby już trochę podenerwowany tym, że ciągle się wykręcam – raczej powiedziałbym, że nie tak bardzo wymagająca, ale pewnie podobna. Oczywiście wiemy już, jak się regenerować po koncercie, żeby na drugi dzień móc już zagrać kolejny, ale ktoś, kto zna się na tym lepiej, jest zawsze mile widziany – posłał mi delikatny uśmiech, którego jednak nie byłam w stanie odwzajemnić. Czułam pewnego rodzaju strach, że się nie sprawdzę i zawiodę ich oczekiwania – głównie chodzi nam o Shannona – ciągnął dalej – każdy występ to dla niego duży wysiłek fizyczny, co zaowocowało już problemami z kolanem i czasem pojawiającym się  bólem kręgosłupa. Po prostu jesteś nam potrzebna – spojrzał na mnie błagalnie, a ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Dodatkowo dekoncentrowały mnie piekielne oczy, z nadzieją przeszywające mnie na wskroś. Odwróciłam na chwilę głowę, chcąc jakoś zebrać myśli, jednak nie potrafiłam tego zrobić.
-Przestań tak na mnie patrzeć i daj mi pomyśleć – jęknęłam z wyrzutem, na co mimowolnie się uśmiechnął, ale przeniósł wzrok gdzie indziej. 
Faktem było to, że na tym etapie swojego życia, nie miałam żadnych zobowiązań, czy chociażby planów na cokolwiek. Dlatego perspektywa wyjazdu stawała się coraz bardziej zachęcająca. Miałam szanse spotkać mnóstwo ludzi, zwiedzić wspaniałe miejsca i spędzić czas z bratem, którego tak bardzo zaniedbałam. W dzieciństwie byliśmy wręcz nierozłączni, więc teraz musieliśmy nadrobić stracony czas. Kolejnym argumentem przemawiającym za wyjazdem, był facet stojący przede mną. Lubiłam go. Potrafił słuchać i doradzić. Czułam się przy nim swobodnie i przy okazji był zupełnym przeciwieństwem Matta. Zresztą tak samo jak Shannon. Uwielbiałam go mimo, że widzieliśmy się tylko na kolacji i wczoraj, kiedy to przyszedł po coś do Harvey’a. Gdy tylko mnie zobaczył uśmiechnął się szeroko, co wywołało taką samą reakcję na mojej twarzy. Od razu zaczął mnie zagadywać, rozśmieszać, a potem namawiać do wyjazdu. Obaj Leto budzili we mnie pozytywne uczucia i byłam niemal pewna, że ludzie, którzy ich otaczają, nie mogą być inni. Zdawałam sobie sprawę z tego, że w trasie nasza relacja może wyglądać zupełnie inaczej. Pewnie będę gdzieś tam z boku, ale też mój brat będzie bliżej, niż do tej pory. Zawsze znajdzie się możliwość, by spędzić z nim więcej czasu, kiedy oboje będziemy mieć chwilę wolnego od pracy. Chyba głównie to wpłynęło na moją decyzję.
-Myślę, że mogłabym jechać – wyjąkałam, podnosząc na niego wzrok.
Jared uśmiechał się szeroko, a w jego oczach można było dostrzec ulgę i… Szczęście? Chyba tak. Zdecydowanie wyglądał na szczęśliwego, co mnie trochę zdziwiło. Przecież gdyby chciał, mógłby szybko znaleźć kogoś innego na moje miejsce, więc nie do końca rozumiałam skąd aż tak wielka radość.
-Ratujesz nas –stwierdził z entuzjazmem, co mimowolnie wywołało uśmiech na moich ustach.
-Spokojnie – zaśmiałam się – jeszcze się okaże, czy naprawdę jest się z czego cieszyć, czy po prostu będzie to wielka katastrofa.
-Daj spokój – machnął ręką, ruszając w dalszą drogę – na pewno sobie poradzisz.
-Oby –westchnęłam.
Reszta drogi minęła nam bardzo szybko. Jared po trochu zaczął mi opowiadać o tym, jak będzie wyglądała moja praca. Z tego, co mówił wywnioskowałam, że będę mieć sporo czasu dla siebie, co bardzo mi się spodobało. Rozmowa pochłonęła nas tak bardzo, że ze zdziwieniem stwierdziłam, że stoimy już pod domem muzyka.
-Wejdziesz? – spytał.
-Późno już – stwierdziłam – Harvey będzie się martwił. Dziwne, że jeszcze nie dzwonił, pytając, gdzie jestem .
-Wie, że jesteś ze mną – zapewnił – gdy wychodziłem z domu, to stał na chodniku, patrząc jak sobie idziesz, więc kiedy tylko mnie zobaczył, kazał mi się tobą zaopiekować – wyjaśnił, a ja poczułam lekki smutek. Miałam nadzieję, że Jared sam z siebie za mną poszedł, a nie dlatego, że mój brat go o to poprosił. Byłam trochę zawiedziona, a on to chyba zauważył – i tak bym za tobą poszedł! – spojrzał mi w oczy, robiąc przy tym zabawną minę, która chyba miała wyrażać niezadowolenie z tego, że w ogóle śmiałam sobie pomyśleć, że było inaczej – po prostu Harvey wiedział, że nie musi się martwić, więc spokojnie możesz mnie teraz odwiedzić.
-No nie wiem – szepnęłam niepewnie, patrząc w stronę sąsiedniego domu, gdzie nadal paliły się światła.
-Na pewno chcesz już tam wracać? – zapytał wesoło, doskonale wiedząc, jakich argumentów użyć, by mnie przekonać.
-Dobry z ciebie negocjator – spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek, na co się zaśmiał i otworzył furtkę.
-Nigdy w to nie wątp – puścił mi oczko, po czym weszliśmy na ganek.
Leto jedną ręką wygrzebał klucz z kieszeni jeansów i po chwili znaleźliśmy się w ciemnym korytarzu. Mężczyzna wymacał na ścianie włącznik i już po chwili zmrużyłam oczy, próbując przyzwyczaić się do światła, które w połączeniu z białymi ścianami mnie oślepiło. Gdy w końcu mi się to udało, byłam w stanie bez przeszkód pójść za Jaredem. Poprowadził mnie on w głąb domu prosto do kuchni  połączonej z jadalnią. Wszystko było urządzone dość prosto, bez zbędnych dodatków, co mi osobiście bardzo odpowiadało. Postawiłam siatkę z zakupami na blacie obok tej, którą niósł brunet i rozejrzałam się dookoła.
-Ładnie tu – przyznałam.
-Dzięki, raczej skłaniam się ku prostym rozwiązaniom, więc nie ma tu nic nadzwyczajnego, ale mnie się podoba – stwierdził, wykładając produkty.
-Słusznie – odpowiedziałam, zaglądając mu przez ramię – tak w ogóle, to co szykujesz?
-Myślałem nad sałatką – spojrzał na mnie, szukając aprobaty – no i tradycyjnie popcorn.
-Pomogę ci – podwinęłam rękawy bluzy i ruszyłam w stronę zlewu, by umyć ręce.
-Hola, hola! – zawołał ze śmiechem – jesteś moim gościem! Lepiej usiądź!
-No to co? – wzruszyłam ramionami, podkładając ręce pod strumień ciepłej wody.
-Uparciuch – stanął obok, rozpychając się biodrami.
-Ej! – zawołałam, kiedy mnie ochlapał, szczerząc przy tym zęby z zadowolenia.
-To tylko… Aaaa!  - wrzasnął, kiedy mu oddałam.
-Woda? – uśmiechnęłam się mściwie, wycierając dłonie, na co ten tylko prychnął.
Przygotowywanie sałatki polegało głównie na wygłupianiu się, jednak całe szczęście skończyliśmy ją doprawiać dokładnie wtedy, gdy ktoś zaczął hałasować w korytarzu.
-To ja się już zbieram – stwierdziłam, narzucając bluzę na ramiona.
-Posiedź z nami – zaczął Leto.
-To męski wieczór – pokazałam mu język i odwróciłam się, od razu napotykając na roześmiane oczy długowłosego bruneta.
-W końcu jest mi dane poznać tę słynną Arrie – wyszczerzył się do mnie i nim zdążyłam zareagować, przytulił mnie do siebie.
Prze chwilę nie byłam w stanie oddychać, tak mocno mnie ściskał. Dopiero, kiedy Shannon klepnął go w ramię, znowu byłam wolna. Wciągnęłam głęboko powietrze, a potem zaczęłam się śmiać.
-Bardzo czułe powitanie – wyszczerzyłam zęby, tak samo jak mężczyzna stojący przede mną – zapewne Tomo, tak?
-Tak, zawsze zwarty i gotowy – zasalutował, nawet na chwilę nie przestając się uśmiechać.
Wydawało mi się, że to u niego normalny wyraz twarzy. Był tak niesamowicie pozytywną i radosną osobą, że aż mi się cieplej na sercu robiło, że jednak naprawdę istnieją tacy ludzie jak on.
-O tym zdążyli mi już opowiedzieć – powiedziałam, wskazując ręką na braci Leto, którzy stanęli obok siebie i z założonym na piersiach rękami, nam się przyglądali.
-Jak zwykle mnie obgadują – westchnął z udawanym rozżaleniem w głosie – ale nie martw się – dodał już weselej – ciebie też nie oszczędzili. Szczególnie ten, o tu – zaczął wskazywać, na któregoś z nich ręką, jednak nim zdążyłam się odwrócić, Jared popchnął mnie lekko w stronę wyjścia - no gdzie mi ją zabierasz?! – usłyszałam jeszcze za plecami, gdy młodszy Leto wyprowadził mnie już na korytarz.
-Cały Tomo – westchnął, kręcąc głową.
-Naprawdę macie wesoło – stwierdziłam i ruszyłam w stronę drzwi.
-Ej – złapał mnie za rękę – zostań jeszcze – spojrzał na mnie, robiąc minę zbitego psa.
-Nie, pójdę już – zaśmiałam się – to wasz wieczór.
-No proszę – nalegał.
-Nie – wyprostowałam się, celując w niego palcem, gdy założyłam buty – może jutro wpadnę, ale dzisiaj naprawdę muszę już wracać.
-Jak chcesz – stwierdził niezadowolony, krzywiąc się przy tym.
-Dobranoc – krzyknęłam, na co w ułamku sekundy przybiegło do mnie dwóch mężczyzn, łapiąc mnie w ramiona i kręcąc się dookoła.
-Wolelibyśmy, abyś została – zaczął Shannon.
-Mówiłem?! – odezwał się Jared.
-Nie, może kiedy indziej – zrobiłam smutną minę, na co oni odpowiedzieli mi tym samym.
Kiedy w końcu mnie wypuścili, ruszyłam w stronę sąsiedniego domu, z nadzieją, że uda mi się jakoś przetrwać tę noc, bez kolejnych kłótni.

4 komentarze:

  1. Asjskjdsghjdk, zajebiste!
    Świetnie piszesz *o* Zjadłaś parę "m" w wyrazach na samym końcu, ale ogólnie i tak jest zarąbiste. Czekam na jakiś rozdział, gdzie wejdzie do męskiego spotkania u Leto ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki! jak się czyta któryś raz to samo, to już się wie, co powinno być i nie zwraca uwagi na literówki :c jutro to na spokojnie przejrzę i poprawię <3 a spotkanie u Leto? Może coś będzie :D

      Usuń
  2. Czytałam Twoje poprzednie opowiadanie... Jaka szkoda, ze je tak zostawiłaś! Mam nadzieję, że te dokończysz. Piszesz bardzo fajnie, łatwo Ci to chyba przychodzi :)
    Zapowiada się bardzo ciekawie i szczerze czekam na kolejną część... mam nadzieję, ze niedługo się coś pojawi :)

    OdpowiedzUsuń