piątek, 13 grudnia 2013

Chapter 4.


W końcu obudziłam się całkowicie wyspana. Po porannej toalecie przebrałam się w wygodne, szare spodnie dresowe oraz białą, luźną koszulkę i w znakomitym humorze zeszłam do kuchni. Nucąc sobie jakąś nieznaną melodię, przeskakiwała po dwa stopnie naraz.
-Myślałam, że dzisiaj to ja zrobię śniadanie – westchnęłam z zawiedzioną miną, patrząc jak Harvey doprawia jajecznicę. Strasznie chciałam zrobić mu niespodziankę, ale niestety się nie udało.
-Przykro mi – oznajmił wesoło – nie masz ze mną szans. To ja tu jestem szefem kuchni.
-Całe życie pod górkę – parsknęłam śmiechem – zaparzę ci chociaż kawę.
-A to bardzo chętnie – stwierdził, kiwając głową z zadowoleniem.
Podeszłam do ekspresu i zaczęłam przygotowywać dla brata czarny napój. Nigdy nie lubiłam smaku kawy, choć jej zapach wręcz ubóstwiałam. Harvey niejednokrotnie chciał mnie przekonać do swojego ulubionego trunku, jednak byłam zbyt uparta. Nic nie odciągnie mnie nigdy od soków owocowych i wody. Żadna herbata, czy kawa nie są w stanie zastąpić mi tego smaku.
-Wczoraj miałem z tobą o czymś porozmawiać, ale Jared dostarczył cię w stanie raczej nienadającym się do tego – zaczął szatyn, nakładając nam śniadanie.
-Byłam zmęczona – westchnęłam, stawiając kubek z kawą na blacie i ruszyłam w kierunku lodówki, mając nadzieję, że znajdę tam sok pomarańczowy. Całe szczęście poszukiwania zakończyły się sukcesem. Widocznie Harvey był rano w sklepie, bo jeszcze wczoraj przed meczem, wyrzuciłam ostatni pusty karton do kosza.
-Wiem – postawił dwa talerze na blacie kuchennym i usiadł na jednym z krzeseł, a ja ze szklanką soku w dłoni, po chwili do niego dołączyłam – myślałem, że pomożesz nam ze zdjęciami, ale nie mieliśmy serca cię już budzić.
-Kompletnie o tym zapomniałam – jęknęłam, uderzając się dłonią w czoło.
-Nic nie szkodzi – stwierdził, posyłając mi ciepły uśmiech – jakoś sobie poradziliśmy.
-Chcę je obejrzeć  – zawołałam z entuzjazmem.
-To później – parsknął śmiechem – teraz jedź, bo potem muszę o czymś z tobą porozmawiać.
-O co chodzi? – spytałam nieco zbita z tropu jego poważnym tonem głosu.
-Najpierw zjedź – rzucił nieco niecierpliwie, wlepiając wzrok w swój talerz.
Przez chwilę patrzyłam na niego zdezorientowana, jednak ten nie odezwał się już słowem, chociaż wiedziałam, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że mu się przyglądam. Westchnęłam zrezygnowana i zabrałam się za jajecznicę. Nie było nawet mowy o tym, że Harvey mi powie cokolwiek zanim zjem. Był strasznie uparty i wszystko musiało wyglądać tak jak to sobie zaplanował. Pod tym względem w ogóle się nie zmienił.
-Więc o czym mi chciałeś powiedzieć? – spytałam, siadając w fotelu w salonie.
-Tak na dobra sprawę, to mam dla ciebie dwie wiadomości – zaczął, drapiąc się po głowie. Stał na środku pokoju z miną wyrażającą niepewności zdenerwowanie, jakby jeszcze teraz się zastanawiał, czy naprawdę chce ze mną rozmawiać. To mnie trochę zaniepokoiło, bo tak zachowywał się zawsze wtedy, gdy coś przeskrobał.
-Nie masz zbyt zachęcającej miny – mruknęłam, podkurczając nogi pod pośladki i układając łokieć na oparciu fotela.
Wpatrywałam się wyczekująco w Harveya, podczas gdy ten miotał się po pokoju. Chodził z kąta w kąt, aż  końcu westchnął głęboko i podsuwając sobie pufa, usiadł naprzeciwko mnie.
-Wiem, że nie będziesz zachwycona, szczególnie tym co ci powiem później, ale obiecaj, że się zastanowisz i nie będziesz denerwować.
Przez chwilę mierzyłam go uważnie wzrokiem, jednak niepewnie skinęłam głową na znak, że się zgadzam. Byłam zbyt ciekawa, a jeślibym się nie zgodziła, zacząłby marudzić i to przeciągać.
-No to na początek w sumie zacznę od pomysłu, który mnie osobiście bardzo się spodobał – zaczął dyplomatycznym tonem – oczywiście to tylko propozycja i tylko od ciebie zależy, czy się zgodzisz.
-O co chodzi? – spytałam unosząc brew i patrząc na niego z rezerwą, nie wiedząc, czego się spodziewać.
-Pamiętasz jak Leto spóźnili się na kolację – zapytał retorycznie, bo przecież na kolacji byli tylko raz – otóż okazało się, że żona Kevina ostatnie dwa miesiące ciąży musi spędzić pod szczególną opieką. Wiesz, jakieś komplikacje – ciągnął dalej, a ja nadal nie wiedziałam jaki to ma związek ze mną – no i Kevin bardzo się tym przejął.
-Zaraz – przerwałam mu, uciszając go gestem dłoni – jaki Kevin? Nie rozumiem o czym mówisz – stwierdziłam z lekką irytacją.
-No, bo Kevin – zaczął trochę niepewnie – to fizjoterapeuta w zespole i masażysta Shannona – wypalił szybko.
Przez chwilę patrzyłam na niego, kompletnie nie rozumiejąc sensu usłyszanych słów. Fizjoterapeuta? Ok. Masażysta Shannona? Ok. Wiadomo, na pewno narażony jest na różne kontuzje, więc muszą mieć w zespole takich ludzi.
-Ale po co ty mi to mówisz? – spojrzałam na niego, nadal nic nie rozumiejąc.
-Oj, Arrie – jęknął poirytowany – Kevin zostawia nas na te dwa miesiące, albo i dłużej. Shannon szuka zastępstwa. Zresztą cały zespół, nie tylko on – mówił, patrząc na mnie jak na kogoś ograniczonego, podczas gdy ja po prostu nie widziałam niczego oczywistego w tym, co mówił – trasa jest strasznie wymagająca. Koncert za koncertem. To jest strasznie wyczerpujące. Liczy się szybka regeneracja, zresztą sama dobrze o tym wiesz – zrobił pełną wyrzutu minę.
-Ja doskonale zdaję sobie z tego sprawę – rzuciłam oschle, trochę obrażona – nie wiem tylko jaki to ma związek ze mną?
-Och Arrow! – zdenerwowany poderwał się z miejsca, by po chwili wylądować na kolanach przed fotelem, na którym siedziałam – jedź z nami – spojrzał na mnie błagalnie.
Moje usta na przemian otwierały się i zamykały. Zaskoczył mnie tym kompletnie. Dopiero co rzuciłam całe dotychczasowe życie. Zerwałam z narzeczonym, odeszłam z pracy, opuściłam miejsce, które przez dziewięć długich lat było moim domem. A teraz? Niespełna trzy dni po tym wszystkim on proponuje mi coś takiego.
-Ty chyba zwariowałeś – szepnęłam, na co mina zrzedła mu jeszcze bardziej.
-Arrie, zastanów się nad.. – zaczął, ale szybko mu przerwałam.
-Ale nad czym się tu zastanawiać? – zawołałam, nadmiernie przy tym gestykulując – moje życie jest w tym momencie w totalnej rozsypce. Nie potrafię określić na czym mi zależy, co będzie jutro – wyrzucała z siebie, a Harvey złapał mnie za nadgarstki, chcąc mnie uspokoić, bo moje wierzgające dłonie były coraz bliżej jego twarzy.
-Arrow…
-Nie rozumiesz? – szepnęłam, patrząc na niego z rozżaleniem – straciłam wszystko to, co uważałam za ustabilizowane. Przyleciałam do obcego miasta, chcąc na nowo nauczyć się żyć, a ty chcesz żebym od tak sobie jechałam z wami w trasę – mówiłam, nie odrywając wzroku od błękitnych tęczówek, które robiły się co raz smutniejsze – Gdzie? Do Europy? – westchnęłam – mam się tam zajmować ludźmi, których nie znam? Nie potrafię, nie teraz… - spuściłam głowę, czując zbierające się pod powiekami łzy – potrzebuję czasu. Muszę to sobie wszystko poukładać, bo zwariuję. Przez całe życie marzyłam o tym, żeby tam mieszkać, a musiałam wrócić, pogodzić się z tym, że to były tylko szczeniackie wymysły, a to co wydawało się być miłością, było tylko chorą relacją ludzi, którzy nigdy się nie kochali, choć oboje tak bardzo tego potrzebowali.
Harvey słuchał mnie w ciszy, a kiedy w końcu zaczęłam łkać, przytulił mnie mocno do siebie. Wtuliłam twarz w jego tors i wypłakiwałam wszystko to, czego nie chciałam wcześniej dopuścić do świadomości. Wszystko to, co niszczyło mnie od środka. Udawałam przed sobą samą, że tak właśnie musi wyglądać moje życie, że to przecież był mój cel. Byłam zbyt dumna i zbyt mocno wierzyłam w swoje idee, by dostrzec to, że moje życie, tak naprawdę było pasmem klęsk i rozczarowań. Dopiero z perspektywy czasu byłam w stanie to wszystko dostrzec. Kiedy między rodzicami zaczynało się psuć – uciekłam. Potem ciągłe kłótnie między nimi, nawet już po rozwodzie, sprawiły, że wolałam spędzić święta samotnie na obcym kontynencie, niż zmierzyć się z nimi i wysłuchiwać żali rodziców. A potem? A potem Matt. Mimo, że przestało nam się układać, tkwiliśmy razem. Bez planów czy perspektyw na przyszłość. Tak po prostu z przyzwyczajenia i strachu przed rozstaniem.
-A może to jest właśnie ten czas? – spytał cicho Harvey, gładząc mnie po włosach, kiedy się w końcu uspokoiłam – coś spontanicznego. Zanim wyjedziemy, zostanie półtora miesiąca, to nie jest dużo, a pozwoli ci zapomnieć, odciąć się choć na chwile od tego.
-Jakoś nie jestem przekonana – westchnęłam, pociągając nosem.
-Zostały dwa tygodnie do wyjazdu – stwierdził – zastanów się – podniosłam głowę, a on odgarnął mi kosmyk włosów z twarzy, patrząc przy tym z nadzieją w moje oczy –niczym nie ryzykujesz. Zresztą, kochasz swoją pracę, a chłopaki są naprawdę w porządku – westchnął, unosząc przy tym lekko kącik ust, na co mimowolnie zareagowałam, robiąc to samo – no i nigdy nie byłaś w Europie – zauważył już nieco weselej.
-I nie wiem czy chcę – rzuciłam przekornie.
-Chcesz – oznajmił, mierzwiąc mi włosy.
-Nie – odpowiedziałam, odpychając jego dłonie, po czym znowu się do niego przytuliłam opierając głowę na jego torsie.
-Shannon dał ci czas na decyzję do piątku – nie odpuszczał.
-Dwa dni? – spytała trochę przerażona.
Naprawdę się w tym wszystkim gubiłam, ale może Harvey miał rację i powinnam spróbować. Nie miałam już nic do stracenia. Mimo wszystko musiałam jakoś żyć dalej. Znaleźć prace, mieszkanie. Nie mogłam wiecznie siedzieć mu na głowie. Oczywiście, że miałam swoje oszczędności, ale teraz znacznie bardziej potrzebowałam obecności kogoś, komu na mnie zależy niż samodzielności.
-Nie dramatyzuj – westchnął, a oczami wyobraźni widziałam jak przewraca oczami. Na tę myśl parsknęłam śmiechem.
-No już dobrze – stwierdziłam, odsuwając się od niego i wierzchem dłoni starłam łzy – a druga wiadomość?
Przez chwilę patrzył na mnie nieco zażenowany.
-Rodzice jutro przyjeżdżają – rzucił od niechcenia, po czym podniósł się z miejsca i ruszył w kierunku korytarza, próbując zwiać.
-Jacy rodzice?! – mój nastrój zmienił się diametralnie. Jeszcze przed chwilą byłam w totalnej rozsypce, a teraz zaciskałam pięści, ze złością patrząc na plecy swojego brata, który stanął w progu.
-No nasi – odwrócił się w moją stronę i zaśmiał nerwowo z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
-Po co?! – założyłam ręce na piersiach, nie spuszczając wzroku z Harvey’a, który drapał się po głowie, rozpaczliwie szukając ratunku.
-Mama akurat zadzwoniła – jąkał się, rozglądając po pokoju.
-I co w związku z tym? – czułam, jak moja twarz robi się czerwona ze złości.
-Wymsknęło mi się, że u mnie jesteś – szepnął.
-Więc dlaczego mówisz, że rodzice przyjadą, skoro rozmawiałeś z mamą? – próbowałam opanować nerwy, jednak słabo mi to szło.
-Bo chwilę później zadzwonił tata – zanim zdążyłam zareagować, Harveya już nie było.

-Dlaczego zaproponowałeś im nocleg tutaj? – spytałam, zabijając przy tym szatyna wzrokiem.
W późny czwartkowy wieczór siedzieliśmy w kuchni, mając już dość ciągnącej się trzy godziny kłótni.
Mama przyjechała już o 16 i do czasu, kiedy to przyjechał tata, męczyła mnie pytaniami o wszystko, wylewała swoje żale dotyczące moich rzadkich telefonów, nie mówiąc już o tym, że łaskawie nie poinformowałam jej o moim pobycie w Los Angeles. Myślałam, że nic gorszego nie może mnie już spotkać, ale wtedy zjawił się tata i cała zabawa dopiero się zaczęła. Przekrzykiwanie się nawzajem, udowadnianie kto jest lepszy, kto się lepiej na wszystkim zna, kto był wyrozumialszym rodzicem. Wszystko to, czego tak zawzięcie starałam się unikać przez tyle lat skumulowało się teraz w salonie i nie wyglądało na to, że szybko się to skończy. Ba, to się dopiero zaczęło. Jakby tego było mało, na kanapie w dużym pokoju siedziała dwójka, której współczułam chyba jeszcze bardziej niż sobie i Harvey’owi. Byli to tak zwani „narzeczeni”. Cała ta sytuacja była wręcz chora i może odrobinę komiczna. Kiedy mój ojciec znalazł sobie kobietę młodszą od mamy, ona znalazła sobie faceta młodszego… Młodszego od Harvey’a. Podczas gdy Melissa miała 32 lata, Dusty był w moim wieku. Rok temu zaręczyła się mama, a 3 dni później zrobił to tata. To było tak żenujące, że zaczęłam się zastanawiać, czy ci ludzie naprawdę są moim rodzicami i czy faktycznie to oni mnie wychowywali. Z każdą minutą coraz bardziej w to wątpiłam.
-Byłem pewny, że odmówią i wybiorą hotel – westchnął zrozpaczony Harvey, chowając twarz w dłoniach – chciałem być tylko uprzejmy – jęknął, a potem opadł plackiem na blat wysepki kuchennej, przy której siedzieliśmy.
-I po raz kolejny źle na tym wyszedłeś – odparłam z obojętnością, ponownie słysząc, jak moja matka zarzuca ojcu brak jakiejkolwiek odpowiedzialności.
-Zaraz zwariuję – mruknął niewyraźnie.
-Gdybyśmy wiedzieli, że tak będzie to byśmy nie przyjeżdżali – westchnął Dusty, wchodząc do kuchni razem z Melissą.
-To i tak nic by nie zmieniło – stwierdził Harvey, prostując się na krześle.
-Ale chociaż by nas nie zlewali – mruknął Dusty z pretensją w głosie – kocham Jane i nie mogę znieść, że zamiast spędzać czas ze swoimi dziećmi, po co właśnie tu przyjechaliśmy, ona ciągle przebywa z waszym ojcem.
-Dokładnie – przytaknęła szybko Melissa – zajmują się kłótnią, a nie wami czy chociażby nami.
-Ja jestem zazdrosny – stwierdził otwarcie chłopak, na co brunetka kiwnęła głową.
Po części rozumiałam, co musieli przeżywać. Nie darzyłam ich ani sympatią, ani niechęcią. Byli mi po prostu obojętni. Jednak w tym momencie poczułam, że robi mi się ich żal. Oboje kochali moich rodziców, którzy w tej właśnie chwili zachowywali się jak smarkacze. Mi samej przeszło przez głowę, że może oni nadal coś do siebie czują, jednak już po chwili ta myśl minęła. Oni się nienawidzili. Patrzyli na siebie z odrazą, wyciągając na wierzch brudy przeszłości, o których jako dziecko nie miałam wcześniej pojęcia, a teraz nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Kochałam i szanowałam rodziców, ale tylko gdy byli z daleka od siebie. Razem doprowadzali mnie do szału. Nie mam pojęcia, co sprawiło, że wszystko pomiędzy nimi legło w gruzach, ale chyba tak naprawdę, podobnie jak Harvey, nie chciałam znać odpowiedzi na to pytanie. Bałam się, że gdy dowiem się prawdy, któreś z nich straci wszystko w moich oczach, a może i nawet oboje.
-Między nimi nie ma nic prócz nienawiści – uspokoiłam Dusti’ego – miałam tylko nadzieję, że będę umieli się jakoś zachować po rozwodzie, ale jak widać nadzieją matką głupich.
-Dlaczego oni w ogóle się rozwiedli? – zaczęła Melissa z niemal desperacją w głosie. Wszystkich nas już męczyła ta sytuacja.
-Nam powiedzieli, że przestali się dogadywać – stwierdził Harvey.
-Dokładnie to samo odpowiedziałam mi Jane, kiedy ją o to zapytałem – wyjaśnił mój rówieśnik.
-Steve tak samo – westchnęła kobieta.
Nagle stało się coś tak bardzo nieoczekiwanego i szokującego, że niemal zamarliśmy. W całym domu zaległa cisza. Wszyscy spojrzeliśmy po sobie kompletnie zdezorientowani.
-Ciekawe kto kogo zabił… - rzuciłam, przewracając przy tym oczami i ruszyłam do salonu, gdzie zastałam dość dziwny widok.
Mama siedziała na fotelu, zaciekle przeglądając zdjęcia z trasy, które wywołał Harvey i które swoją drogą były niesamowite, a tata stał przy telewizorze, przeglądając filmy na półce. Patrzyłam to na jedno, to na drugie, ale żadne z nich nie uraczyło mnie choćby jednym spojrzeniem. Od dłuższego czasu ta kłótnia była dla mnie czymś, do czego nie przywiązywała większej uwagi, dlatego nie wiedziałam co za słowa doprowadziły do zaistniałej sytuacji. Wszystkie krzyki były dla mnie jedynie niezrozumiałym hałasem, który starałam się ignorować.
-Co się stało? – spytałam ostrożnie.
-A czy już od razu musiała się coś stać – zawołała mama opryskliwie, nawet na mnie nie patrząc.
-Milczycie. O co chodzi? – nie odpuszczałam.
-Najpierw problem, że tylko wrzeszczymy, a teraz nagle, że milczymy – odparła sucho, podczas gdy ojciec nadal udawał, że jest czymś wielce zainteresowany – ty milczałaś miesiącami i nikt nie mógł mieć pretensji!
Przez ułamek sekundy patrzyłam na nią osłupiała, jednak już po chwili dotarł do mnie sens jej słów i ton jakim je wypowiedziała. To wszystko sprawiło, że się we mnie zagotowało. Spiorunowałam ją wzrokiem i bez słowa ruszyłam do drzwi. Zerwałam zwieszaka jakąś bluzę i od razu zarzuciłam ją na siebie.
-Arrow, daj spokój powiedział Harvey, gdy zakładałam buty – była zdenerwowana.
-Nie obchodzi mnie to – zerwałam się na równe nogi – nie ma prawa mi niczego wytykać, podczas gdy sama zachowuję się tak, jak się zachowuje.
-Arrow! – zawołał za mną, kiedy byłam już przy furtce – nie znasz miasta!
-Trudno – mruknęłam i ruszyłam oświetloną latarniami ulicą.
Nie wiedziałam dokąd zmierzam, chciałam tylko znaleźć się jak najdalej od dwójki ludzi, którzy tak bardzo mnie zawodzą. Sama nie byłam idealna, wyjechałam, ale to co oni robili, przechodziło ludzkie pojęcie. Przy mnie i przy Harvey’u powinni chociaż udawać, że jest normalnie, ale nie… Oni wtedy mieli jeszcze więcej sobie do powiedzenia.
-Ciężki dzień? – usłyszałam tuż za uchem.
______________________________________________
Oczywiście, chciałabym bardzo podziękować za komentarze ;) nawet taka zwykła emotka jest dla mnie bardzo ważna, bo wiem, że ktoś to czyta i poświęca tę chwile na komentarz! Dzięki! <3 Oprócz tego: tak, pisałam kiedyś takie sobie opko o Amy i Jaredzie ;_; zabawne czasy i tak mi ciepło na sercu, jak ktoś pisze, że to czytał :) Pękam ze śmiechu czytając stare posty, ale jednak zawsze będę mieć sentyment do tej historii. Mam nadzieję, że nie zniechęcicie się tym rozdziałem, bo im dłużej go czytam, tym mniej mi się on podoba. Nie wiem czemu, tak po prostu. Mam nadzieję, że kolejne rozdziały będę o wiele lepsze i się Wam spodobają ;) Dziękuję i widzimy się w Rybniku! <3

7 komentarzy:

  1. Haha, fajnie się czyta i przyjemnie ^^ Sądzę, że szeptać będzie Jared (widać nudził się w domu i go wywiało na dwór).
    Rodzice się pokłócili o Arrow czy źle interpretuję? :o W ogóle jak jej matka mogła coś takiego powiedzieć, przecież to nie wina Arrow że wyszło tak, a nie inaczej. :c
    Czekam na wspólny ich wyjazd <3 Arri będzie tylko Shannona masowała czy Jareda też? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, oni chyba sami nie wiedzą, o co są pokłóceni xD niedługo się to trochę wyjaśni, albo jeszcze bardziej pokomplikuje :D
      hahahahaha! zobaczymy kogo będzie masować :D Shannona na pewno, ale czy Jareda to nie wiem :D a zasłużył sobie? :D

      Usuń
  2. hej ;) nie wiem dlaczego, ale mam przeczucie, że to Shannon a nie Jared spotkał Arrow, ale tego dowiemy się w następnym rozdziale :) rozsmieszyla mnie scena w które narzeczeni rodziców naszego rodzeństwa rozmawiali że sobą o swojej zazdrości :) kiedy możemy spodziewać się kolejnego rozdziału? bilety już kupione? ;) illian
    xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, bilet już kupiony! :D teraz czekać tylko na listonosza ! :D
      kto spotka Arrie? huhu ;_; nie będzie raczej zaskoczenia :D następny rozdział planowałam niedługo, ale niestety moja mama postanowiła, że przed maturą mam w końcu zacząć się uczyć xD powiedziała, że zabierze mi laptopa :o ale ona zawsze dramatyzuje i zawsze zapomina, więc może na początku przyszłego tygodnia już dodam :D mam już 3,5 strony rozdziału, gdzie zawsze staram się pisać coś ok. 5 więc już niedużo zostało :D Tylko, że ten rozdział będzie dłuuuższy ;_; bo nie chcę go dzielić, ale jeszcze zobaczymy :) soon :D

      Usuń
  3. W tej chwili mam ochotę Cię rozszarpać za porzucenie tamtego bloga, był GENIALNY, mogłabym opowiedzieć Ci bloga na pamięć rozdział po rozdziale, znam każdy rozdział na pamięć, nawet nie pamiętam ile razy go czytałam, ten też jest super, mam tylko nadzieje że nie porzucisz go tak jak tamtego, bo ten też zapowiada sie ciekawie (:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jej! <3 eh, to były czasy, ale po pewnym czasie po prostu nie byłam w stanie już nic dodać... miałam napisane chyba kolejne 15 rozdziałów, gdzie się nawet tam mam, ale po prostu potoczyło się to w takim kierunku, który w ogóle mi się nie podobał, a nie miałam innego pomysłu. dDlatego przestałam zamieszczać xD Tego bloga mam nadzieję, że dokończę i spodoba Ci się tak samo jak poprzedni ;) <3

      Usuń