W końcu obudziłam się całkowicie wyspana. Po porannej toalecie przebrałam się w wygodne, szare spodnie dresowe oraz białą, luźną koszulkę i w znakomitym humorze zeszłam do kuchni. Nucąc sobie jakąś nieznaną melodię, przeskakiwała po dwa stopnie naraz.
-Myślałam, że dzisiaj to ja zrobię śniadanie –
westchnęłam z zawiedzioną miną, patrząc jak Harvey doprawia jajecznicę.
Strasznie chciałam zrobić mu niespodziankę, ale niestety się nie udało.
-Przykro mi – oznajmił wesoło – nie masz ze mną szans. To
ja tu jestem szefem kuchni.
-Całe życie pod górkę – parsknęłam śmiechem – zaparzę ci
chociaż kawę.
-A to bardzo chętnie – stwierdził, kiwając głową z
zadowoleniem.
Podeszłam do ekspresu i zaczęłam przygotowywać dla brata
czarny napój. Nigdy nie lubiłam smaku kawy, choć jej zapach wręcz ubóstwiałam.
Harvey niejednokrotnie chciał mnie przekonać do swojego ulubionego trunku,
jednak byłam zbyt uparta. Nic nie odciągnie mnie nigdy od soków owocowych i
wody. Żadna herbata, czy kawa nie są w stanie zastąpić mi tego smaku.
-Wczoraj miałem z tobą o czymś porozmawiać, ale Jared
dostarczył cię w stanie raczej nienadającym się do tego – zaczął szatyn,
nakładając nam śniadanie.
-Byłam zmęczona – westchnęłam, stawiając kubek z kawą na
blacie i ruszyłam w kierunku lodówki, mając nadzieję, że znajdę tam sok
pomarańczowy. Całe szczęście poszukiwania zakończyły się sukcesem. Widocznie
Harvey był rano w sklepie, bo jeszcze wczoraj przed meczem, wyrzuciłam ostatni
pusty karton do kosza.
-Wiem – postawił dwa talerze na blacie kuchennym i usiadł
na jednym z krzeseł, a ja ze szklanką soku w dłoni, po chwili do niego
dołączyłam – myślałem, że pomożesz nam ze zdjęciami, ale nie mieliśmy serca cię
już budzić.
-Kompletnie o tym zapomniałam – jęknęłam, uderzając się
dłonią w czoło.
-Nic nie szkodzi – stwierdził, posyłając mi ciepły
uśmiech – jakoś sobie poradziliśmy.
-Chcę je obejrzeć
– zawołałam z entuzjazmem.
-To później – parsknął śmiechem – teraz jedź, bo potem
muszę o czymś z tobą porozmawiać.
-O co chodzi? – spytałam nieco zbita z tropu jego
poważnym tonem głosu.
-Najpierw zjedź – rzucił nieco niecierpliwie, wlepiając
wzrok w swój talerz.
Przez chwilę patrzyłam na niego zdezorientowana, jednak
ten nie odezwał się już słowem, chociaż wiedziałam, że doskonale zdaję sobie
sprawę z tego, że mu się przyglądam. Westchnęłam zrezygnowana i zabrałam się za
jajecznicę. Nie było nawet mowy o tym, że Harvey mi powie cokolwiek zanim zjem.
Był strasznie uparty i wszystko musiało wyglądać tak jak to sobie zaplanował.
Pod tym względem w ogóle się nie zmienił.
-Więc o czym mi chciałeś powiedzieć? – spytałam, siadając
w fotelu w salonie.
-Tak na dobra sprawę, to mam dla ciebie dwie wiadomości –
zaczął, drapiąc się po głowie. Stał na środku pokoju z miną wyrażającą
niepewności zdenerwowanie, jakby jeszcze teraz się zastanawiał, czy naprawdę
chce ze mną rozmawiać. To mnie trochę zaniepokoiło, bo tak zachowywał się
zawsze wtedy, gdy coś przeskrobał.
-Nie masz zbyt zachęcającej miny – mruknęłam,
podkurczając nogi pod pośladki i układając łokieć na oparciu fotela.
Wpatrywałam się wyczekująco w Harveya, podczas gdy ten
miotał się po pokoju. Chodził z kąta w kąt, aż
końcu westchnął głęboko i podsuwając sobie pufa, usiadł naprzeciwko
mnie.
-Wiem, że nie będziesz zachwycona, szczególnie tym co ci
powiem później, ale obiecaj, że się zastanowisz i nie będziesz denerwować.
Przez chwilę mierzyłam go uważnie wzrokiem, jednak
niepewnie skinęłam głową na znak, że się zgadzam. Byłam zbyt ciekawa, a
jeślibym się nie zgodziła, zacząłby marudzić i to przeciągać.
-No to na początek w sumie zacznę od pomysłu, który mnie
osobiście bardzo się spodobał – zaczął dyplomatycznym tonem – oczywiście to
tylko propozycja i tylko od ciebie zależy, czy się zgodzisz.
-O co chodzi? – spytałam unosząc brew i patrząc na niego
z rezerwą, nie wiedząc, czego się spodziewać.
-Pamiętasz jak Leto spóźnili się na kolację – zapytał
retorycznie, bo przecież na kolacji byli tylko raz – otóż okazało się, że żona
Kevina ostatnie dwa miesiące ciąży musi spędzić pod szczególną opieką. Wiesz,
jakieś komplikacje – ciągnął dalej, a ja nadal nie wiedziałam jaki to ma
związek ze mną – no i Kevin bardzo się tym przejął.
-Zaraz – przerwałam mu, uciszając go gestem dłoni – jaki
Kevin? Nie rozumiem o czym mówisz – stwierdziłam z lekką irytacją.
-No, bo Kevin – zaczął trochę niepewnie – to
fizjoterapeuta w zespole i masażysta Shannona – wypalił szybko.
Przez chwilę patrzyłam na niego, kompletnie nie
rozumiejąc sensu usłyszanych słów. Fizjoterapeuta? Ok. Masażysta Shannona? Ok.
Wiadomo, na pewno narażony jest na różne kontuzje, więc muszą mieć w zespole
takich ludzi.
-Ale po co ty mi to mówisz? – spojrzałam na niego, nadal
nic nie rozumiejąc.
-Oj, Arrie – jęknął poirytowany – Kevin zostawia nas na
te dwa miesiące, albo i dłużej. Shannon szuka zastępstwa. Zresztą cały zespół,
nie tylko on – mówił, patrząc na mnie jak na kogoś ograniczonego, podczas gdy
ja po prostu nie widziałam niczego oczywistego w tym, co mówił – trasa jest
strasznie wymagająca. Koncert za koncertem. To jest strasznie wyczerpujące.
Liczy się szybka regeneracja, zresztą sama dobrze o tym wiesz – zrobił pełną
wyrzutu minę.
-Ja doskonale zdaję sobie z tego sprawę – rzuciłam
oschle, trochę obrażona – nie wiem tylko jaki to ma związek ze mną?
-Och Arrow! – zdenerwowany poderwał się z miejsca, by po
chwili wylądować na kolanach przed fotelem, na którym siedziałam – jedź z nami
– spojrzał na mnie błagalnie.
Moje usta na przemian otwierały się i zamykały. Zaskoczył
mnie tym kompletnie. Dopiero co rzuciłam całe dotychczasowe życie. Zerwałam z
narzeczonym, odeszłam z pracy, opuściłam miejsce, które przez dziewięć długich
lat było moim domem. A teraz? Niespełna trzy dni po tym wszystkim on proponuje
mi coś takiego.
-Ty chyba zwariowałeś – szepnęłam, na co mina zrzedła mu
jeszcze bardziej.
-Arrie, zastanów się nad.. – zaczął, ale szybko mu
przerwałam.
-Ale nad czym się tu zastanawiać? – zawołałam, nadmiernie
przy tym gestykulując – moje życie jest w tym momencie w totalnej rozsypce. Nie
potrafię określić na czym mi zależy, co będzie jutro – wyrzucała z siebie, a
Harvey złapał mnie za nadgarstki, chcąc mnie uspokoić, bo moje wierzgające
dłonie były coraz bliżej jego twarzy.
-Arrow…
-Nie rozumiesz? – szepnęłam, patrząc na niego z
rozżaleniem – straciłam wszystko to, co uważałam za ustabilizowane.
Przyleciałam do obcego miasta, chcąc na nowo nauczyć się żyć, a ty chcesz żebym
od tak sobie jechałam z wami w trasę – mówiłam, nie odrywając wzroku od błękitnych
tęczówek, które robiły się co raz smutniejsze – Gdzie? Do Europy? – westchnęłam
– mam się tam zajmować ludźmi, których nie znam? Nie potrafię, nie teraz… -
spuściłam głowę, czując zbierające się pod powiekami łzy – potrzebuję czasu.
Muszę to sobie wszystko poukładać, bo zwariuję. Przez całe życie marzyłam o
tym, żeby tam mieszkać, a musiałam wrócić, pogodzić się z tym, że to były tylko
szczeniackie wymysły, a to co wydawało się być miłością, było tylko chorą
relacją ludzi, którzy nigdy się nie kochali, choć oboje tak bardzo tego
potrzebowali.
Harvey słuchał mnie w ciszy, a kiedy w końcu zaczęłam
łkać, przytulił mnie mocno do siebie. Wtuliłam twarz w jego tors i wypłakiwałam
wszystko to, czego nie chciałam wcześniej dopuścić do świadomości. Wszystko to,
co niszczyło mnie od środka. Udawałam przed sobą samą, że tak właśnie musi
wyglądać moje życie, że to przecież był mój cel. Byłam zbyt dumna i zbyt mocno
wierzyłam w swoje idee, by dostrzec to, że moje życie, tak naprawdę było pasmem
klęsk i rozczarowań. Dopiero z perspektywy czasu byłam w stanie to wszystko
dostrzec. Kiedy między rodzicami zaczynało się psuć – uciekłam. Potem ciągłe
kłótnie między nimi, nawet już po rozwodzie, sprawiły, że wolałam spędzić
święta samotnie na obcym kontynencie, niż zmierzyć się z nimi i wysłuchiwać
żali rodziców. A potem? A potem Matt. Mimo, że przestało nam się układać,
tkwiliśmy razem. Bez planów czy perspektyw na przyszłość. Tak po prostu z
przyzwyczajenia i strachu przed rozstaniem.
-A może to jest właśnie ten czas? – spytał cicho Harvey,
gładząc mnie po włosach, kiedy się w końcu uspokoiłam – coś spontanicznego.
Zanim wyjedziemy, zostanie półtora miesiąca, to nie jest dużo, a pozwoli ci
zapomnieć, odciąć się choć na chwile od tego.
-Jakoś nie jestem przekonana – westchnęłam, pociągając
nosem.
-Zostały dwa tygodnie do wyjazdu – stwierdził – zastanów
się – podniosłam głowę, a on odgarnął mi kosmyk włosów z twarzy, patrząc przy
tym z nadzieją w moje oczy –niczym nie ryzykujesz. Zresztą, kochasz swoją
pracę, a chłopaki są naprawdę w porządku – westchnął, unosząc przy tym lekko
kącik ust, na co mimowolnie zareagowałam, robiąc to samo – no i nigdy nie byłaś
w Europie – zauważył już nieco weselej.
-I nie wiem czy chcę – rzuciłam przekornie.
-Chcesz – oznajmił, mierzwiąc mi włosy.
-Nie – odpowiedziałam, odpychając jego dłonie, po czym
znowu się do niego przytuliłam opierając głowę na jego torsie.
-Shannon dał ci czas na decyzję do piątku – nie
odpuszczał.
-Dwa dni? – spytała trochę przerażona.
Naprawdę się w tym wszystkim gubiłam, ale może Harvey
miał rację i powinnam spróbować. Nie miałam już nic do stracenia. Mimo wszystko
musiałam jakoś żyć dalej. Znaleźć prace, mieszkanie. Nie mogłam wiecznie
siedzieć mu na głowie. Oczywiście, że miałam swoje oszczędności, ale teraz
znacznie bardziej potrzebowałam obecności kogoś, komu na mnie zależy niż
samodzielności.
-Nie dramatyzuj – westchnął, a oczami wyobraźni widziałam
jak przewraca oczami. Na tę myśl parsknęłam śmiechem.
-No już dobrze – stwierdziłam, odsuwając się od niego i
wierzchem dłoni starłam łzy – a druga wiadomość?
Przez chwilę patrzył na mnie nieco zażenowany.
-Rodzice jutro przyjeżdżają – rzucił od niechcenia, po
czym podniósł się z miejsca i ruszył w kierunku korytarza, próbując zwiać.
-Jacy rodzice?! – mój nastrój zmienił się diametralnie.
Jeszcze przed chwilą byłam w totalnej rozsypce, a teraz zaciskałam pięści, ze
złością patrząc na plecy swojego brata, który stanął w progu.
-No nasi – odwrócił się w moją stronę i zaśmiał nerwowo z
przerażeniem wymalowanym na twarzy.
-Po co?! – założyłam ręce na piersiach, nie spuszczając
wzroku z Harvey’a, który drapał się po głowie, rozpaczliwie szukając ratunku.
-Mama akurat zadzwoniła – jąkał się, rozglądając po
pokoju.
-I co w związku z tym? – czułam, jak moja twarz robi się
czerwona ze złości.
-Wymsknęło mi się, że u mnie jesteś – szepnął.
-Więc dlaczego mówisz, że rodzice przyjadą, skoro
rozmawiałeś z mamą? – próbowałam opanować nerwy, jednak słabo mi to szło.
-Bo chwilę później zadzwonił tata – zanim zdążyłam
zareagować, Harveya już nie było.
-Dlaczego zaproponowałeś im nocleg tutaj? – spytałam,
zabijając przy tym szatyna wzrokiem.
W późny czwartkowy wieczór siedzieliśmy w kuchni, mając
już dość ciągnącej się trzy godziny kłótni.
Mama przyjechała już o 16 i do czasu, kiedy to przyjechał
tata, męczyła mnie pytaniami o wszystko, wylewała swoje żale dotyczące moich
rzadkich telefonów, nie mówiąc już o tym, że łaskawie nie poinformowałam jej o
moim pobycie w Los Angeles. Myślałam, że nic gorszego nie może mnie już
spotkać, ale wtedy zjawił się tata i cała zabawa dopiero się zaczęła.
Przekrzykiwanie się nawzajem, udowadnianie kto jest lepszy, kto się lepiej na
wszystkim zna, kto był wyrozumialszym rodzicem. Wszystko to, czego tak
zawzięcie starałam się unikać przez tyle lat skumulowało się teraz w salonie i
nie wyglądało na to, że szybko się to skończy. Ba, to się dopiero zaczęło.
Jakby tego było mało, na kanapie w dużym pokoju siedziała dwójka, której
współczułam chyba jeszcze bardziej niż sobie i Harvey’owi. Byli to tak zwani
„narzeczeni”. Cała ta sytuacja była wręcz chora i może odrobinę komiczna. Kiedy
mój ojciec znalazł sobie kobietę młodszą od mamy, ona znalazła sobie faceta
młodszego… Młodszego od Harvey’a. Podczas gdy Melissa miała 32 lata, Dusty był
w moim wieku. Rok temu zaręczyła się mama, a 3 dni później zrobił to tata. To
było tak żenujące, że zaczęłam się zastanawiać, czy ci ludzie naprawdę są moim
rodzicami i czy faktycznie to oni mnie wychowywali. Z każdą minutą coraz
bardziej w to wątpiłam.
-Byłem pewny, że odmówią i wybiorą hotel – westchnął
zrozpaczony Harvey, chowając twarz w dłoniach – chciałem być tylko uprzejmy –
jęknął, a potem opadł plackiem na blat wysepki kuchennej, przy której
siedzieliśmy.
-I po raz kolejny źle na tym wyszedłeś – odparłam z
obojętnością, ponownie słysząc, jak moja matka zarzuca ojcu brak
jakiejkolwiek odpowiedzialności.
-Zaraz zwariuję – mruknął niewyraźnie.
-Gdybyśmy wiedzieli, że tak będzie to byśmy nie
przyjeżdżali – westchnął Dusty, wchodząc do kuchni razem z Melissą.
-To i tak nic by nie zmieniło – stwierdził Harvey,
prostując się na krześle.
-Ale chociaż by nas nie zlewali – mruknął Dusty z
pretensją w głosie – kocham Jane i nie mogę znieść, że zamiast spędzać czas ze
swoimi dziećmi, po co właśnie tu przyjechaliśmy, ona ciągle przebywa z waszym
ojcem.
-Dokładnie – przytaknęła szybko Melissa – zajmują się
kłótnią, a nie wami czy chociażby nami.
-Ja jestem zazdrosny – stwierdził otwarcie chłopak, na co
brunetka kiwnęła głową.
Po części rozumiałam, co musieli przeżywać. Nie darzyłam
ich ani sympatią, ani niechęcią. Byli mi po prostu obojętni. Jednak w tym
momencie poczułam, że robi mi się ich żal. Oboje kochali moich rodziców, którzy
w tej właśnie chwili zachowywali się jak smarkacze. Mi samej przeszło przez
głowę, że może oni nadal coś do siebie czują, jednak już po chwili ta myśl
minęła. Oni się nienawidzili. Patrzyli na siebie z odrazą, wyciągając na
wierzch brudy przeszłości, o których jako dziecko nie miałam wcześniej pojęcia,
a teraz nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Kochałam i szanowałam rodziców,
ale tylko gdy byli z daleka od siebie. Razem doprowadzali mnie do szału. Nie
mam pojęcia, co sprawiło, że wszystko pomiędzy nimi legło w gruzach, ale chyba
tak naprawdę, podobnie jak Harvey, nie chciałam znać odpowiedzi na to pytanie.
Bałam się, że gdy dowiem się prawdy, któreś z nich straci wszystko w moich
oczach, a może i nawet oboje.
-Między nimi nie ma nic prócz nienawiści – uspokoiłam
Dusti’ego – miałam tylko nadzieję, że będę umieli się jakoś zachować po
rozwodzie, ale jak widać nadzieją matką głupich.
-Dlaczego oni w ogóle się rozwiedli? – zaczęła Melissa z
niemal desperacją w głosie. Wszystkich nas już męczyła ta sytuacja.
-Nam powiedzieli, że przestali się dogadywać – stwierdził
Harvey.
-Dokładnie to samo odpowiedziałam mi Jane, kiedy ją o to
zapytałem – wyjaśnił mój rówieśnik.
-Steve tak samo – westchnęła kobieta.
Nagle stało się coś tak bardzo nieoczekiwanego i
szokującego, że niemal zamarliśmy. W całym domu zaległa cisza. Wszyscy
spojrzeliśmy po sobie kompletnie zdezorientowani.
-Ciekawe kto kogo zabił… - rzuciłam, przewracając przy
tym oczami i ruszyłam do salonu, gdzie zastałam dość dziwny widok.
Mama siedziała na fotelu, zaciekle przeglądając zdjęcia z
trasy, które wywołał Harvey i które swoją drogą były niesamowite, a tata stał
przy telewizorze, przeglądając filmy na półce. Patrzyłam to na jedno, to na
drugie, ale żadne z nich nie uraczyło mnie choćby jednym spojrzeniem. Od
dłuższego czasu ta kłótnia była dla mnie czymś, do czego nie przywiązywała
większej uwagi, dlatego nie wiedziałam co za słowa doprowadziły do zaistniałej
sytuacji. Wszystkie krzyki były dla mnie jedynie niezrozumiałym hałasem, który
starałam się ignorować.
-Co się stało? – spytałam ostrożnie.
-A czy już od razu musiała się coś stać – zawołała mama
opryskliwie, nawet na mnie nie patrząc.
-Milczycie. O co chodzi? – nie odpuszczałam.
-Najpierw problem, że tylko wrzeszczymy, a teraz nagle,
że milczymy – odparła sucho, podczas gdy ojciec nadal udawał, że jest czymś
wielce zainteresowany – ty milczałaś miesiącami i nikt nie mógł mieć pretensji!
Przez ułamek sekundy patrzyłam na nią osłupiała, jednak
już po chwili dotarł do mnie sens jej słów i ton jakim je wypowiedziała. To
wszystko sprawiło, że się we mnie zagotowało. Spiorunowałam ją wzrokiem i bez
słowa ruszyłam do drzwi. Zerwałam zwieszaka jakąś bluzę i od razu zarzuciłam ją
na siebie.
-Arrow, daj spokój powiedział Harvey, gdy zakładałam buty
– była zdenerwowana.
-Nie obchodzi mnie to – zerwałam się na równe nogi – nie
ma prawa mi niczego wytykać, podczas gdy sama zachowuję się tak, jak się
zachowuje.
-Arrow! – zawołał za mną, kiedy byłam już przy furtce –
nie znasz miasta!
-Trudno – mruknęłam i ruszyłam oświetloną latarniami
ulicą.
Nie wiedziałam dokąd zmierzam, chciałam tylko znaleźć się
jak najdalej od dwójki ludzi, którzy tak bardzo mnie zawodzą. Sama nie byłam
idealna, wyjechałam, ale to co oni robili, przechodziło ludzkie pojęcie. Przy
mnie i przy Harvey’u powinni chociaż udawać, że jest normalnie, ale nie… Oni
wtedy mieli jeszcze więcej sobie do powiedzenia.
-Ciężki dzień? – usłyszałam tuż za uchem.
______________________________________________
Oczywiście, chciałabym bardzo podziękować za komentarze ;) nawet taka zwykła emotka jest dla mnie bardzo ważna, bo wiem, że ktoś to czyta i poświęca tę chwile na komentarz! Dzięki! <3 Oprócz tego: tak, pisałam kiedyś takie sobie opko o Amy i Jaredzie ;_; zabawne czasy i tak mi ciepło na sercu, jak ktoś pisze, że to czytał :) Pękam ze śmiechu czytając stare posty, ale jednak zawsze będę mieć sentyment do tej historii. Mam nadzieję, że nie zniechęcicie się tym rozdziałem, bo im dłużej go czytam, tym mniej mi się on podoba. Nie wiem czemu, tak po prostu. Mam nadzieję, że kolejne rozdziały będę o wiele lepsze i się Wam spodobają ;) Dziękuję i widzimy się w Rybniku! <3
Haha, fajnie się czyta i przyjemnie ^^ Sądzę, że szeptać będzie Jared (widać nudził się w domu i go wywiało na dwór).
OdpowiedzUsuńRodzice się pokłócili o Arrow czy źle interpretuję? :o W ogóle jak jej matka mogła coś takiego powiedzieć, przecież to nie wina Arrow że wyszło tak, a nie inaczej. :c
Czekam na wspólny ich wyjazd <3 Arri będzie tylko Shannona masowała czy Jareda też? :D
Nie, oni chyba sami nie wiedzą, o co są pokłóceni xD niedługo się to trochę wyjaśni, albo jeszcze bardziej pokomplikuje :D
Usuńhahahahaha! zobaczymy kogo będzie masować :D Shannona na pewno, ale czy Jareda to nie wiem :D a zasłużył sobie? :D
hej ;) nie wiem dlaczego, ale mam przeczucie, że to Shannon a nie Jared spotkał Arrow, ale tego dowiemy się w następnym rozdziale :) rozsmieszyla mnie scena w które narzeczeni rodziców naszego rodzeństwa rozmawiali że sobą o swojej zazdrości :) kiedy możemy spodziewać się kolejnego rozdziału? bilety już kupione? ;) illian
OdpowiedzUsuńxoxo
tak, bilet już kupiony! :D teraz czekać tylko na listonosza ! :D
Usuńkto spotka Arrie? huhu ;_; nie będzie raczej zaskoczenia :D następny rozdział planowałam niedługo, ale niestety moja mama postanowiła, że przed maturą mam w końcu zacząć się uczyć xD powiedziała, że zabierze mi laptopa :o ale ona zawsze dramatyzuje i zawsze zapomina, więc może na początku przyszłego tygodnia już dodam :D mam już 3,5 strony rozdziału, gdzie zawsze staram się pisać coś ok. 5 więc już niedużo zostało :D Tylko, że ten rozdział będzie dłuuuższy ;_; bo nie chcę go dzielić, ale jeszcze zobaczymy :) soon :D
W tej chwili mam ochotę Cię rozszarpać za porzucenie tamtego bloga, był GENIALNY, mogłabym opowiedzieć Ci bloga na pamięć rozdział po rozdziale, znam każdy rozdział na pamięć, nawet nie pamiętam ile razy go czytałam, ten też jest super, mam tylko nadzieje że nie porzucisz go tak jak tamtego, bo ten też zapowiada sie ciekawie (:
OdpowiedzUsuńjej! <3 eh, to były czasy, ale po pewnym czasie po prostu nie byłam w stanie już nic dodać... miałam napisane chyba kolejne 15 rozdziałów, gdzie się nawet tam mam, ale po prostu potoczyło się to w takim kierunku, który w ogóle mi się nie podobał, a nie miałam innego pomysłu. dDlatego przestałam zamieszczać xD Tego bloga mam nadzieję, że dokończę i spodoba Ci się tak samo jak poprzedni ;) <3
Usuń(:
Usuń