środa, 11 grudnia 2013

Chapter 3.

-Wstawaj śpiochu! – usłyszałam i poczułam, jak ktoś potrząsa moim ramieniem.
Kompletnie zdezorientowana podniosłam powieki, napotykając na niebieskie, roześmiane ślepia. Przez chwilę patrzyłam przed siebie z głupkowatą miną, nie bardzo rozumiejąc co się dzieje. Jakiś czas trwało zanim zdałam sobie sprawę z tego, gdzie się znajduję i że ta bezduszna osoba, która mnie obudziła to mój brat.
-Daj mi spokój – mruknęłam, odpychając jego twarz dłonią.
-Nie – uchylił się i ponownie zawisł nade mną. Doskonale wiedział, jak mnie zirytować i odebrać ochotę na dalszy sen. Nigdy nie umiałam ponownie zasnąć, kiedy wiedziałam, że ktoś mi się przygląda.
-Jesteś okropny – westchnęłam, przewracając się na bok. Leniwie wpatrywałam się w drzwi balkonowe, za którymi rozpościerał się widok na fragment ogrodu. Nie był on jakiś wyjątkowy. Pełno drzew, krzaków, które zapewne miały chronić prywatność mojego brata przed ciekawskimi spojrzeniami sąsiadów… Sąsiadów? Na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech, kiedy wyobraziłam sobie któregoś z braci Leto z lornetką w dłoni.
-Nie jestem - ułożył się za mną i mocno przytulił do moich pleców – tęskniłem.
-Ja też – mruknęłam, przymykając powieki. Od dawna nie czułam się tak jak w tym własnie momencie. Bez żadnych zmartwień i zobowiązań, mając przy sobie jedynego mężczyznę na Ziemi, który nie był w stanie mnie w żaden sposób skrzywdzić.
-Jest już przed trzynastą, zaraz muszę się zbierać – stwierdził i puścił mnie niechętnie, przewracając się na plecy.
-Mogłabym spać dzisiaj cały dzień – oznajmiłam rozmarzonym głosem. Byłam nadal tak strasznie zmęczona. Bolały mnie wszystkie mięśnie, a jedyną receptą na tę dolegliwość było leżenie plackiem. Nic innego nie wchodziło w grę.
-No niestety – parsknął śmiechem – za cztery godziny masz randkę.
-To nie jest żadna randka!  - oburzyłam się, podnosząc na dłoniach i patrząc na niego zbulwersowana. To był zwykły mecz, na który zaprosił mnie, żeby nie zmarnował się bilet. Jednak Harvey uwielbiał się ze mną droczyć i doszukiwać we wszystkim drugiego dna.
-Jasne – stwierdził z zadowoleniem w głosie – nazywaj to jak chcesz.
-Zabawne – zmrużyłam oczy, robiąc groźną minę, na co szatyn pokazał mi język.
-Ale ogólnie, to widzę, że zrobiłaś duże wrażenie na Jaredzie – zaczął znowu, nawet nie ukrywając jaką radość sprawia mu podnoszenie mi ciśnienia– normalnie to mu się usta nie zamykają, a wczoraj kiedy w końcu już coś powiedział, to jąkał się jak kretyn – drążył, podczas gdy ja zabijałam go wzrokiem. Faktem było to, że Leto mało co się odzywał, ale nikt inny nie dostrzegłby w tym pewnie nic nadzwyczajnego. Oczywiście z wyjątkiem mojego brata.
-Tu się puknij – wskazałam palcem na swoją skroń, na co ten tylko po raz kolejny wybuchnął śmiechem.
-Tak po za tym, to przyjedzie po ciebie Robert –powiedział nagle, a ja zrobiłam zdezorientowaną minę – Jared dzwonił, że nie zdąży po ciebie wpaść – wyjaśnił – ma jeszcze kilka spraw na mieście.
-A Shannon? – spytałam niepewnie.
-Shannon nie przepada za takim spędami, woli obejrzeć mecz w telewizji – oznajmił – ale nie martw się, Babu jest w porządku, na pewno go polubisz. Po za tym, będzie tam jeszcze jego dziewczyna, Lily – podniósł się z łóżka i ruszył w stronę drzwi, podczas gdy ja nadal nie byłam jakoś do tego wszystkiego przekonana – ubierz się i zejdź na dół. Zrobiłem ci śniadanie, obiad czy jak tam chcesz to nazwać o tej godzinie – zakończył i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą.
Z głośnym westchnięciem opadłam plecami na materac. Patrząc w sufit, zastanawiałam się, w co ja się w ogóle wpakowałam. Zdecydowanie za dużo nowych znajomości. Jakoś nie podobała mi się wizja podróży z dwójką nieznajomych mi ludzi, by na miejscu spotkać faceta, o którym też nie wiedziałam zbyt wiele. Dlaczego się w ogóle zgodziłam? Chyba było mi głupio odmówić, szczególnie wtedy, gdy tak uroczo się w tym wszystkim zaczął plątać.
-Może nie będzie tak źle – mruknęłam i zebrałam się z łóżka. Przykucnęłam na podłodze obok nierozpakowanej jeszcze walizki i zaczęłam w niej grzebać. Już po chwili znalazłam to czego szukałam i ze zrezygnowaną miną wyszłam na korytarz, zmierzając w kierunku łazienki.

-To jest bardzo zły pomysł – stwierdził Harvey, mierząc mnie wzrokiem, kiedy stanęłam w progu kuchni.
-Ja myślę, że wręcz przeciwnie – odpowiedziałam i usiadłam na krześle barowym przy wysepce kuchennej. Opierając głowę na łokciu, wpatrywałam się w lodówkę, a raczej na to, co było na niej. Pełno poprzyklejanych, kolorowych karteczek, zdjęcia przyczepione magnesami, które głównie przedstawiały jakieś zapierające dech w piersiach widoki. Tylko na jednym znajdowali się ludzie, a dokładniej dwójka małych dzieci. Zapłakana czteroletnia dziewczynka, a za nią jej starszy brat, który ją do siebie przytulał. Doskonale pamiętałam powód, dla którego zalałam się wtedy łzami. Wysoki, siedmioletni chłopiec o niebieskich oczach i zawadiackim uśmiechu. Mój ideał, dla którego zabawa piaskownicy z dziewczyną była wręcz hańbą i czymś niedopuszczalnym.
-Nie mam czasu się z tobą kłócić, bo i tak nie wygram – stwierdził, wyrywając mnie z zamyślenia. Oderwała wzrok od zdjęcia przenosząc go na mężczyznę, który postawił przede mną talerz z naleśnikami – przebierz się – rzucił szybko i zaczął się za czymś rozglądać.
-Nie – odpowiedziałam spokojnie, obserwując go ze znudzoną miną.
-Jak chcesz – przystanął na chwile i pokręcił głową ze zrezygnowaniem – tylko cię ostrzegam.
-Niepotrzebnie – wzruszyłam ramionami i zabrałam się za jedzenie.
-Tutaj masz nową kartę, a tutaj mój numer – obok talerza położył mi kartę do telefonu i białą karteczkę z rzędem niechlujnie zapisanych cyfr. Podniosłam na niego zdziwiony wzrok – muszę być z tobą w kontakcie, a tak na pewno wyjdzie to dużo taniej, niż gdybym miał dzwonić na twój   dotychczasowy numer.
-No tak, racja – przytaknęłam – dziękuję.
-Proszę – odpowiedział – klucze są w drzwiach, jak będziesz wychodziła, to zabierz je ze sobą. Mam drugi komplet – mówiąc to, poklepał się po kieszeni szarych spodni – jak coś to dzwoń w razie jakichkolwiek problemów – dodał i podszedł dając mi buziaka w skroń – zachowuj się tam – pogroził mi palcem, uśmiechając się szeroko.
-Oczywiście! -  odpowiedziałam – o nic się nie martw! – zapewniłam – i baw się dobrze!
-Ty również! – krzyknął, będąc już w korytarzu – do zobaczenia wieczorem!
-Paaa – westchnęłam chwilę po tym, jak zamknął za sobą drzwi.

W chwili, gdy skończyłam zakładać trampki, usłyszałam dzwonek. Wyprostowałam się i po sprawdzeniu po raz kolejny, czy aby na pewno spakowałam telefon i portfel do małej, sportowej torby, nacisnęłam klamkę i otworzyłam drzwi.
Na zewnątrz stał wysoki szatyn, który przez chwile patrzył na mnie zdziwiony, by po chwili parsknąć śmiechem.
-Fajna koszulka – stwierdził i wyciągnął do mnie dłoń – jestem Robert.
-Arrow – odwzajemniłam gest, patrząc na niego trochę z dystansem. Miałam wrażenie, że wszyscy mnie tu znają, nie są ani trochę skrępowani, podczas gdy ja nie wiedziałam jak się zachować, co powiedzieć. Nigdy nie czułam się zbyt pewnie, poznając nowych ludzi, tym bardziej gdy byli to znajomi mojego brata. Od zawsze byłam jego oczkiem w głowie i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że lubi się mną chwalić. Cieszyłam się z tego, że wiele dla niego znaczę, jednak czasami było to dość krępujące i flustrujące. Szczególnie wtedy gdy poznawałam kogoś nowego, kto wiedział już o mnie sporo, a ja zazwyczaj o nim nic.
-Miło mi w końcu poznać – powiedział, uśmiechając się szczerze – Harvey dużo o tobie opowiadał – dodał, a ja lekko zażenowana zaczęłam się zastanawiać, od kogo jeszcze usłyszę te słowa i co dokładnie Harve o mnie mówił.
-Mnie również miło – oznajmiłam i zamknęłam drzwi, ruszając w stronę auta zaparkowanego na chodniku. Przed czerwonym BMW stała drobna brunetka. Gdy znalazłam się przed nią, ta uśmiechnęła się do mnie.
-Lily – przywitała się, podając mi dłoń.
-Arrow – odpowiedziałam, na co skinęła głową i po chwili wszyscy siedzieliśmy już w aucie.
-Jared kazał cię od niego przeprosić – Robert spojrzał na mnie w lusterku wstecznym – w ostatniej chwili zadzwoniła do niego Emma.
-Jego dziewczyna? – spytałam chyba trochę zbyt oschle, bo Babu patrzył chwilę na mnie zamyślony, po czym ponownie przeniósł wzrok na drogę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego jak musiało to zabrzmieć. Nie byłam wścibska. Szczerze mówiąc, nawet mnie to nie interesowało. Po prostu zapytałam o coś, co wydawało mi się oczywiste, chcąc jakoś podtrzymać rozmowę.
-Nie – zaśmiał się cicho – jego asystentka. Samemu ciężko byłoby mu to wszystko ogarnąć.
-Pewnie tak – westchnęłam i oparłam głowę o szybę, czując zmęczenie. Mimo tego, że dzisiaj wstałam dość późno, to w żaden sposób nie zrekompensowało mi to poprzednich 30 godzin spędzonych bez snu. Lecąc samolotem byłam zbyt pochłonięta myślami o tym, czy dobrze robię, aby choć na chwilę zmrużyć oko. Ciągłe pytania dotyczące Matta. Czy sobie poradzi? Albo raczej, czy to ja sobie poradzę bez niego?
-Długo pracowałaś w Sydney Kings? – zagadnął szatyn.
-Jakiś czas – westchnęłam z pewnego rodzaju tęsknotą w głosie – już będąc na studiach miałam tam praktyki. Dobrze się ze wszystkimi dogadywałam, więc zostałam na dłużej z czego bardzo się cieszę.
Pewnie gdyby nie to, że szef ekipy medycznej się we mnie zakochał, musiałabym przez długi czas szukać pracy. Jednak Matt się uparł, że mam zostać, więc mnie przyjęli. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, czym spowodowany był jego upór w dążeniu do tego, by mnie tam zatrudnić. Dopiero z czasem zaczął dawać mi do zrozumienia, że chciałby czegoś więcej.
-Chyba po prostu miałam szczęście – dodałam z nutką ironii w głosie – ale dzięki temu mogłam pracować i kończyć wiele dodatkowych kursów niemal za darmo. To pomogło mi się rozwinąć.
-To świetnie – odezwała się Lily – w życiu czasem trzeba mieć szczęście – dodała z uśmiechem i odwróciła głowę w stronę Roberta, który zrobił to samo. Nie widziałam wyrazów ich twarzy, ale byłam pewna, że patrzą na siebie z uśmiechem i miłością.
-Długo już jesteście razem? – spytałam z ciekawością.
Też kiedyś tak reagowałam na Matta. Ukradkowe spojrzenia, uśmiechy, pełne czułości gesty, które już po kilku miesiącach zniknęły, zastąpione przez monotonię i przyzwyczajenie. Strach przed byciem samotną skutecznie wybijał mi z głowy pomysł by się rozstać. Chyba tak samo jak mojemu narzeczonemu. Jednak czy czasem mieszkając razem i nie rozmawiając już ze sobą, nie byliśmy jeszcze bardziej samotni?
-Miesiąc temu obchodziliśmy drugą rocznicę – pochwaliła się z radością dziewczyna.
-Zazdroszczę – powiedziałam zgodnie z prawdą, będąc również pełna podziwu – naprawdę, wspaniale razem wyglądacie.
-Dziękujemy – tym razem odezwał się Robert.
Reszta drogi minęła nam na luźniej pogawędce dotyczącej tego, jak wyglądało życie w Sydney oraz głównie dzisiejszego meczu. Bardzo dobrze mi się z nimi rozmawiało pomimo tego, że myślami wciąż byłam gdzie indziej, zastanawiając się, co tak naprawdę łączyło mnie z Mattem. Patrząc na parę siedzącą na przednich siedzeniach, byłam pewna, że na dobrą sprawę, to o miłości jeszcze niewiele wiedziałam.
-Idealnie – stwierdził Babu, parkując obok czarnego Audi, którego właściciel wypinał do mnie tyłek, najprawdopodobniej szukając czegoś na tylnym siedzeniu.
-Powiedźmy – mruknęłam i ostrożnie otworzyłam drzwi, nie chcąc uderzyć nimi człowieka, który nadal tkwił przednią połową ciała w samochodzie, podczas gdy tylna nadal była na zewnątrz.
Trzasnęłam drzwiami, na co ów mężczyzna szybko się wyprostował, uderzając się przy tym w głowę.
-Auuu – zawył, łapiąc się za obolałą część.
Kiedy tylko odwrócił się w moją stronę, mimowolnie parsknęłam śmiechem, na co ten rzucił mi srogie spojrzenie, które szybko zmieniło się w zdziwione, a potem zażenowane.
-Cześć Arrow  - przywitał się, próbując się przy tym uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko jakiś grymas. Oczy mu całe błyszczały od nagromadzonych w nich łez, której pojawiły się po uderzeniu, więc zamrugał kilkukrotnie, chcąc się ich pozbyć.
-Cześć Jared – uśmiechnęłam się pocieszająco, podczas gdy muzyk nagle zrobił dość dziwną minę, patrząc na moją koszulkę. Nie bardzo mi się to podobało, bo przeczuwałam, co za chwilę może nastąpić.
-Hej Jay! – zawołał Robert.
-Witajcie – rzucił w odpowiedzi, nawet nie patrząc w ich stronę, nadal skupiony na mnie z konsternacją wymalowaną na twarzy.
-My już idziemy. Spotkamy się na miejscu. – oznajmił Babu i łapiąc Lily za dłoń, prowadził ją w stronę hali.
-Masz jakąś bluzę? – zapytał ostrożnie, nie spuszczając ze mnie wzroku.
-Nie – odpowiedziałam unosząc jedną brew i zakładając ręce na piersiach.
Leto po chwili namysłu ponownie zanurzył się w aucie, by wyciągnąć z niego swoją czarną bluzę i podać mi ją.
-Chyba żartujesz? -  spojrzałam na niego jak na idiotę.
-Nie wpuszczą cię – tłumaczył.
-Jestem z Bostonu i gra tu moja drużyna – jęknęłam, robiąc przy tym minę obrażonego dziecka.
-Wiem – westchnął z rezygnacją – ale mamy takie miejsca, że nie wpuszczą cię w tej koszulce – wskazał na mój biały t-shirt z zielonym elementami – przykro mi.
-To zostanę tutaj – fuknęłam obrażona. Nikt nie zabroni mi pójść na mecz mojej drużyny w tej czy w innej koszulce. To jakiś absurd.
-Nawet tak nie żartuj! – zawołał z wyraźnym przerażeniem i narzucił mi na ramiona swoją bluzę.
Delikatnie próbował wepchnąć moje ręce w rękawy, na co ja uniosłam głowę, patrząc na niego spod przymrużonych powiek.
Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniem, jednak kto normalny byłby w stanie wygrać tę nierówną walkę. Spuściłam wzrok i chcąc nie chcąc, poddałam się.
-Nie mam nic do Celtów – stwierdził, zapinając mi za dużą bluzę – ale tak naprawdę będzie lepiej.
Patrzył na mnie wzrokiem, który potwierdzał jego słowa. Chyba faktycznie, było mu przykro. Jego oczy były pełne zrozumienia, a ja zdałam sobie sprawę, że to przecież nie jego wina.
-Niech ci będzie – mruknęłam, na co tylko pokręcił głową. Zamknął tylne drzwi, a otworzył przednie. Wsiadł na fotel kierowcy i zaczął rozglądać się dookoła – czego szukasz? –spytałam niby od niechcenia, nadal udając obrażoną, choć tak naprawdę już mi przeszło.
-Telefonu – westchnął, zaglądając do schowka – musi gdzieś tu być.
-Faceci – skomentowałam, wyciągając swoją komórkę i podałam mu ją.
Bez słowa wziął ode mnie urządzenie i wpisał rządek cyferek, po czym oddał mi je uważnie nasłuchując, czy z wnętrza auta nie dobiega jakiś dźwięk.
Z telefonem przy uchu wpatrywałam się w bruneta, który ze zniecierpliwieniem po raz kolejny sprawdzał swoje kieszenie. Po trzech sygnałach usłyszałam znajomy głos.
-Zostawiłeś telefon w domu, Młotku – mruknął.
-Dzień dobry, tu firma ubezpieczeniowa – zaczęłam, przygryzając wargę, próbując powstrzymać wybuch śmiechu. Jared spojrzał na mnie ze zdziwieniem. 
Po drugie stronie telefonu na chwilę zapadła cisza.
-Ja bardzo panią przepraszam – zaczął się tłumaczyć – brat zapomniał telefonu i po prostu myślałem, że to on.
-Uspokój się Shannon – parsknęłam śmiechem, na co brunet odetchnął z ulgą i wysiadł z samochodu, zamykając go.
-Arrow?! – starszy Leto niemal wrzasnął – dlaczego ty mnie tak wkręcasz? – dodał z udawanym rozżaleniem w głosie, chociaż byłam pewna, że na jego twarzy gości ogromny uśmiech.
-A ty dlaczego odbierasz połączenie z obcego numeru z takim tekstem? Jeszcze dodajmy, że to nie twoja komórka – rzuciłam rozbawiona, idąc w stronę hali obok Jareda, który co jakiś czas spoglądał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Nawet nie spojrzałem na wyświetlacz – bronił się – myślałem, że to mój brat dzwoni z telefonu Emmy.
-No niestety, to byłam tylko ja – oznajmiłam, udając smutek.
-Jakoś muszę się z tym pogodzić – stwierdził z przekąsem.
-Shannon! – skarciłam go – mógłbyś chociaż udawać, że cieszysz się, że mnie słyszysz!
-Przecież żartuję – zaśmiał się – oczywiście, że się cieszę! A teraz wam nie przeszkadzam – stwierdził wesoło – bawcie się dobrze!
-Dzięki, na razie – pożegnałam się, wyczuwając zniecierpliwienie z ruchach Jareda.
-No paa! – zawołał i po chwili zakończył połączenie.
-Telefon jest bezpieczny w domu – spojrzałam wesoło na bruneta.
-Nie jest bezpieczny –westchnął – jest z Shannonem.
-Biedny! – jęknęłam, na co oboje się zaśmialiśmy, choć miałam wrażenie, że Leto był trochę nie w humorze.
Podczas meczu mieliśmy miejsca niemal przy samej płycie boiska. Nie raz byłam z ojcem na meczu naszej drużyny, jednak nigdy tak blisko. Od zawsze kochałam całą tę otoczkę i atmosferę towarzyszące spotkaniom najlepszej ligi koszykówki. Zazdrościłam kolegom po fachu, siedzącym niedaleko nas. Mieli ogromne szczęście, mogąc pracować z tak znakomitymi sporowcami, którzy teraz dawali z siebie wszystko, walcząc o każdą piłkę na parkiecie. Na każdym meczu, na który byłam z ojcem wyobrażałam sobie, że za kilka lat to ja tam będę siedzieć, patrząc z niepokojem, na każdy krok stawiany przez moich podopiecznych. W pewnym stopniu spełniłam swoje marzenie, jednak liga australijska miała się nijak w porównaniu z tą amerykańską.
-Te przerwy mnie wykończą – mruknął Jared, kiedy to dwie minuty przed końcem cheerleaderki po raz kolejny wybiegły na parkiet.
-Uroki NBA. Ogromna komercja – westchnęłam, patrząc na tablicę  wynikiem.  Z dwunastu punktów przewagi, pozostało ich już tylko pięć. Czułam ogromny niepokój, bo wiedziałam, że ten mecz może zakończyć się inaczej niż bym tego chciałam. W ciągu tych stu dwudziestu sekund jeszcze wiele mogło się zdarzyć.

-Ej, nie smuć się tak – zaczął Jared, kiedy dwadzieścia minut później wsiedliśmy do auta.
-Prowadzili przez cały mecz, a zwycięstwo stracili sześć sekund przed końcem – odpowiedziałam z rozczarowaniem.
-Zdarza się – stwierdził brunet, wyjeżdżając z parkingu – następnym razem będzie lepiej – dodał pocieszająco, zerkając na mnie z ukosa.
-Oby – westchnęłam smutno, opierając głowę o szybę.
Byłam totalnie wykończona. Ponad cztery godziny spędzone w pełnym hałasu miejscu wyczerpały mnie całkowicie. Czekanie na mecz, a potem ciągłe przerwy na reklamy, które zasilały budżet ligi, były dość nużące, ale w ich czasie mogłam spokojnie porozmawiać z młodszym Leto.
Na początku, podobnie jak wczoraj, było dość niezręcznie, jednak po pewnym czasie udało nam się znaleźć wspólny język. Jared miał podobne poglądy dotyczące otaczającego nas świata, co sprawiło, że zaczęłam go naprawdę lubić. Wcześniej wydawał się być nieco markotny i cichy, za to teraz był bardzo rozgadany, a co najważniejsze  to, co mówił, miało sens.
Schowałam dłonie w rękawy za dużej bluzy i poprawiłam się w fotelu, przymykając powieki.

-A co myślisz o tym?
-Poprzednie było zdecydowanie lepsze.
-Ale i tak mu czegoś brakowało.
Leniwie otworzyłam oczy, zaspanym wzrokiem próbując zlokalizować źródło hałasu. Leżałam na kanapie, przykryta kocem, wpatrując się w plecy swojego brata i profil Jareda. Siedzieli oni na podłodze z laptopem na niskim stoliku, spoglądając w jego ekran.
Jakiś czas przyglądałam się dwójce mężczyzn, jednak po chwili znowu zaczęła ogarniać mnie senność. Walcząc przez chwilę z opadającymi powiekami, dostrzegłam jeszcze tylko parę niebieski oczu, ale nie byłam już w stanie określić do którego z nich one należały.

7 komentarzy:

  1. "nie jest bezpieczny- westchnął- jest z Shannonem" haha, mój ulubiony fragment ;) rozdział jest bardzo dobry, ale brakowało mi w nim rozmów Arrow z Jaredem :) życzę dużo weny. illian :)
    PS kiedy możemy spodziewać się następnego rozdziału?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozmowy Arrow i Jareda jeszcze przed nami, obiecuję :D niekoniecznie w następnym rozdziale, ale już w 5. na pewno :D Co do kolejnego rozdziału, to myślę, że nie będzie trzeba długo czekać. Jest już napisane, małe poprawki i można dodawać :D Gorzej niestety z 5., bo ja najpierw rozdział piszę w zeszycie, a dopiero później go przepisuję, więc to może trochę potrwać. Jednak postaram się dodawać w miarę regularnie. 4 jeszcze na pewno w tym tygodniu ;) może piątek? :)

      Usuń
    2. czekam z niecierpliwością ;) illian

      Usuń
  2. nie wierze, ty jesteś tą dziewczyną co prowadzi bloga http://map-of-the-world.blog.onet.pl!?(:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak to ja :D znaczy prowadziła go kiedyś, a teraz jakby został taki porzucony :c mimo to, nadal mam sentyment do Amy i Jareda :)

      Usuń
  3. Hej, trafiłam tu przypadkowo i zabieram sie za czytanie :) bardzo mi się podoba :D

    OdpowiedzUsuń