Kompletnie zdezorientowana podniosłam powieki,
napotykając na niebieskie, roześmiane ślepia. Przez chwilę patrzyłam przed
siebie z głupkowatą miną, nie bardzo rozumiejąc co się dzieje. Jakiś czas
trwało zanim zdałam sobie sprawę z tego, gdzie się znajduję i że ta bezduszna
osoba, która mnie obudziła to mój brat.
-Daj mi spokój – mruknęłam, odpychając jego twarz dłonią.
-Nie – uchylił się i ponownie zawisł nade mną. Doskonale
wiedział, jak mnie zirytować i odebrać ochotę na dalszy sen. Nigdy nie umiałam
ponownie zasnąć, kiedy wiedziałam, że ktoś mi się przygląda.
-Jesteś okropny – westchnęłam, przewracając się na bok.
Leniwie wpatrywałam się w drzwi balkonowe, za którymi rozpościerał się widok na
fragment ogrodu. Nie był on jakiś wyjątkowy. Pełno drzew, krzaków, które
zapewne miały chronić prywatność mojego brata przed ciekawskimi spojrzeniami sąsiadów…
Sąsiadów? Na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech, kiedy wyobraziłam sobie
któregoś z braci Leto z lornetką w dłoni.
-Nie jestem - ułożył się za mną i mocno przytulił do
moich pleców – tęskniłem.
-Ja też – mruknęłam, przymykając powieki. Od dawna nie
czułam się tak jak w tym własnie momencie. Bez żadnych zmartwień i zobowiązań,
mając przy sobie jedynego mężczyznę na Ziemi, który nie był w stanie mnie w
żaden sposób skrzywdzić.
-Jest już przed trzynastą, zaraz muszę się zbierać –
stwierdził i puścił mnie niechętnie, przewracając się na plecy.
-Mogłabym spać dzisiaj cały dzień – oznajmiłam
rozmarzonym głosem. Byłam nadal tak strasznie zmęczona. Bolały mnie wszystkie
mięśnie, a jedyną receptą na tę dolegliwość było leżenie plackiem. Nic innego
nie wchodziło w grę.
-No niestety – parsknął śmiechem – za cztery godziny masz
randkę.
-To nie jest żadna randka! - oburzyłam się, podnosząc na dłoniach i patrząc na niego zbulwersowana. To był zwykły mecz, na który zaprosił mnie, żeby nie zmarnował się bilet. Jednak Harvey uwielbiał się ze mną droczyć i doszukiwać we wszystkim drugiego dna.
-To nie jest żadna randka! - oburzyłam się, podnosząc na dłoniach i patrząc na niego zbulwersowana. To był zwykły mecz, na który zaprosił mnie, żeby nie zmarnował się bilet. Jednak Harvey uwielbiał się ze mną droczyć i doszukiwać we wszystkim drugiego dna.
-Jasne – stwierdził z zadowoleniem w głosie – nazywaj to
jak chcesz.
-Zabawne – zmrużyłam oczy, robiąc groźną minę, na co szatyn
pokazał mi język.
-Ale ogólnie, to widzę, że zrobiłaś duże wrażenie na Jaredzie – zaczął znowu, nawet nie ukrywając jaką radość sprawia mu podnoszenie mi ciśnienia– normalnie to mu się usta nie zamykają, a wczoraj kiedy w końcu już coś powiedział, to jąkał się jak kretyn – drążył, podczas gdy ja zabijałam go wzrokiem. Faktem było to, że Leto mało co się odzywał, ale nikt inny nie dostrzegłby w tym pewnie nic nadzwyczajnego. Oczywiście z wyjątkiem mojego brata.
-Ale ogólnie, to widzę, że zrobiłaś duże wrażenie na Jaredzie – zaczął znowu, nawet nie ukrywając jaką radość sprawia mu podnoszenie mi ciśnienia– normalnie to mu się usta nie zamykają, a wczoraj kiedy w końcu już coś powiedział, to jąkał się jak kretyn – drążył, podczas gdy ja zabijałam go wzrokiem. Faktem było to, że Leto mało co się odzywał, ale nikt inny nie dostrzegłby w tym pewnie nic nadzwyczajnego. Oczywiście z wyjątkiem mojego brata.
-Tu się puknij – wskazałam palcem na swoją skroń, na co
ten tylko po raz kolejny wybuchnął śmiechem.
-Tak po za tym, to przyjedzie po ciebie Robert
–powiedział nagle, a ja zrobiłam zdezorientowaną minę – Jared dzwonił, że nie
zdąży po ciebie wpaść – wyjaśnił – ma jeszcze kilka spraw na mieście.
-A Shannon? – spytałam niepewnie.
-Shannon nie przepada za takim spędami, woli obejrzeć
mecz w telewizji – oznajmił – ale nie martw się, Babu jest w porządku, na pewno
go polubisz. Po za tym, będzie tam jeszcze jego dziewczyna, Lily – podniósł się
z łóżka i ruszył w stronę drzwi, podczas gdy ja nadal nie byłam jakoś do tego
wszystkiego przekonana – ubierz się i zejdź na dół. Zrobiłem ci śniadanie,
obiad czy jak tam chcesz to nazwać o tej godzinie – zakończył i wyszedł z
pokoju, zostawiając mnie samą.
Z głośnym westchnięciem opadłam plecami na materac.
Patrząc w sufit, zastanawiałam się, w co ja się w ogóle wpakowałam.
Zdecydowanie za dużo nowych znajomości. Jakoś nie podobała mi się wizja podróży
z dwójką nieznajomych mi ludzi, by na miejscu spotkać faceta, o którym też nie
wiedziałam zbyt wiele. Dlaczego się w ogóle zgodziłam? Chyba było mi głupio
odmówić, szczególnie wtedy, gdy tak uroczo się w tym wszystkim zaczął plątać.
-Może nie będzie tak źle – mruknęłam i zebrałam się z
łóżka. Przykucnęłam na podłodze obok nierozpakowanej jeszcze walizki i zaczęłam
w niej grzebać. Już po chwili znalazłam to czego szukałam i ze zrezygnowaną
miną wyszłam na korytarz, zmierzając w kierunku łazienki.
-To jest bardzo zły pomysł – stwierdził Harvey, mierząc
mnie wzrokiem, kiedy stanęłam w progu kuchni.
-Ja myślę, że wręcz przeciwnie – odpowiedziałam i usiadłam na krześle barowym przy wysepce kuchennej. Opierając głowę na łokciu, wpatrywałam się w lodówkę, a raczej na to, co było na niej. Pełno poprzyklejanych, kolorowych karteczek, zdjęcia przyczepione magnesami, które głównie przedstawiały jakieś zapierające dech w piersiach widoki. Tylko na jednym znajdowali się ludzie, a dokładniej dwójka małych dzieci. Zapłakana czteroletnia dziewczynka, a za nią jej starszy brat, który ją do siebie przytulał. Doskonale pamiętałam powód, dla którego zalałam się wtedy łzami. Wysoki, siedmioletni chłopiec o niebieskich oczach i zawadiackim uśmiechu. Mój ideał, dla którego zabawa piaskownicy z dziewczyną była wręcz hańbą i czymś niedopuszczalnym.
-Ja myślę, że wręcz przeciwnie – odpowiedziałam i usiadłam na krześle barowym przy wysepce kuchennej. Opierając głowę na łokciu, wpatrywałam się w lodówkę, a raczej na to, co było na niej. Pełno poprzyklejanych, kolorowych karteczek, zdjęcia przyczepione magnesami, które głównie przedstawiały jakieś zapierające dech w piersiach widoki. Tylko na jednym znajdowali się ludzie, a dokładniej dwójka małych dzieci. Zapłakana czteroletnia dziewczynka, a za nią jej starszy brat, który ją do siebie przytulał. Doskonale pamiętałam powód, dla którego zalałam się wtedy łzami. Wysoki, siedmioletni chłopiec o niebieskich oczach i zawadiackim uśmiechu. Mój ideał, dla którego zabawa piaskownicy z dziewczyną była wręcz hańbą i czymś niedopuszczalnym.
-Nie mam czasu się z tobą kłócić, bo i tak nie wygram –
stwierdził, wyrywając mnie z zamyślenia. Oderwała wzrok od zdjęcia przenosząc
go na mężczyznę, który postawił przede mną talerz z naleśnikami – przebierz się
– rzucił szybko i zaczął się za czymś rozglądać.
-Nie – odpowiedziałam spokojnie, obserwując go ze
znudzoną miną.
-Jak chcesz – przystanął na chwile i pokręcił głową ze
zrezygnowaniem – tylko cię ostrzegam.
-Niepotrzebnie – wzruszyłam ramionami i zabrałam się za
jedzenie.
-Tutaj masz nową kartę, a tutaj mój numer – obok talerza
położył mi kartę do telefonu i białą karteczkę z rzędem niechlujnie zapisanych
cyfr. Podniosłam na niego zdziwiony wzrok – muszę być z tobą w kontakcie, a tak
na pewno wyjdzie to dużo taniej, niż gdybym miał dzwonić na twój dotychczasowy numer.
-No tak, racja – przytaknęłam – dziękuję.
-Proszę – odpowiedział – klucze są w drzwiach, jak
będziesz wychodziła, to zabierz je ze sobą. Mam drugi komplet – mówiąc to,
poklepał się po kieszeni szarych spodni – jak coś to dzwoń w razie
jakichkolwiek problemów – dodał i podszedł dając mi buziaka w skroń – zachowuj
się tam – pogroził mi palcem, uśmiechając się szeroko.
-Oczywiście! -
odpowiedziałam – o nic się nie martw! – zapewniłam – i baw się dobrze!
-Ty również! – krzyknął, będąc już w korytarzu – do
zobaczenia wieczorem!
-Paaa – westchnęłam chwilę po tym, jak zamknął za sobą
drzwi.
W chwili, gdy skończyłam zakładać trampki, usłyszałam
dzwonek. Wyprostowałam się i po sprawdzeniu po raz kolejny, czy aby na pewno
spakowałam telefon i portfel do małej, sportowej torby, nacisnęłam klamkę i
otworzyłam drzwi.
Na zewnątrz stał wysoki szatyn, który przez chwile
patrzył na mnie zdziwiony, by po chwili parsknąć śmiechem.
-Fajna koszulka – stwierdził i wyciągnął do mnie dłoń –
jestem Robert.
-Arrow – odwzajemniłam gest, patrząc na niego trochę z
dystansem. Miałam wrażenie, że wszyscy mnie tu znają, nie są ani trochę
skrępowani, podczas gdy ja nie wiedziałam jak się zachować, co powiedzieć.
Nigdy nie czułam się zbyt pewnie, poznając nowych ludzi, tym bardziej gdy byli
to znajomi mojego brata. Od zawsze byłam jego oczkiem w głowie i doskonale
zdawałam sobie sprawę z tego, że lubi się mną chwalić. Cieszyłam się z tego, że
wiele dla niego znaczę, jednak czasami było to dość krępujące i flustrujące.
Szczególnie wtedy gdy poznawałam kogoś nowego, kto wiedział już o mnie sporo, a
ja zazwyczaj o nim nic.
-Miło mi w końcu poznać – powiedział, uśmiechając się
szczerze – Harvey dużo o tobie opowiadał – dodał, a ja lekko zażenowana
zaczęłam się zastanawiać, od kogo jeszcze usłyszę te słowa i co dokładnie Harve
o mnie mówił.
-Mnie również miło – oznajmiłam i zamknęłam drzwi,
ruszając w stronę auta zaparkowanego na chodniku. Przed czerwonym BMW stała
drobna brunetka. Gdy znalazłam się przed nią, ta uśmiechnęła się do mnie.
-Lily – przywitała się, podając mi dłoń.
-Arrow – odpowiedziałam, na co skinęła głową i po chwili
wszyscy siedzieliśmy już w aucie.
-Jared kazał cię od niego przeprosić – Robert spojrzał na
mnie w lusterku wstecznym – w ostatniej chwili zadzwoniła do niego Emma.
-Jego dziewczyna? – spytałam chyba trochę zbyt oschle, bo
Babu patrzył chwilę na mnie zamyślony, po czym ponownie przeniósł wzrok na
drogę. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego jak musiało to zabrzmieć. Nie
byłam wścibska. Szczerze mówiąc, nawet mnie to nie interesowało. Po prostu
zapytałam o coś, co wydawało mi się oczywiste, chcąc jakoś podtrzymać rozmowę.
-Nie – zaśmiał się cicho – jego asystentka. Samemu ciężko
byłoby mu to wszystko ogarnąć.
-Pewnie tak – westchnęłam i oparłam głowę o szybę, czując
zmęczenie. Mimo tego, że dzisiaj wstałam dość późno, to w żaden sposób nie
zrekompensowało mi to poprzednich 30 godzin spędzonych bez snu. Lecąc samolotem
byłam zbyt pochłonięta myślami o tym, czy dobrze robię, aby choć na chwilę
zmrużyć oko. Ciągłe pytania dotyczące Matta. Czy sobie poradzi? Albo raczej, czy
to ja sobie poradzę bez niego?
-Długo pracowałaś w Sydney Kings? – zagadnął szatyn.
-Jakiś czas – westchnęłam z pewnego rodzaju tęsknotą w
głosie – już będąc na studiach miałam tam praktyki. Dobrze się ze wszystkimi
dogadywałam, więc zostałam na dłużej z czego bardzo się cieszę.
Pewnie gdyby nie to, że szef ekipy medycznej się we mnie
zakochał, musiałabym przez długi czas szukać pracy. Jednak Matt się uparł, że
mam zostać, więc mnie przyjęli. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, czym spowodowany
był jego upór w dążeniu do tego, by mnie tam zatrudnić. Dopiero z czasem zaczął
dawać mi do zrozumienia, że chciałby czegoś więcej.
-Chyba po prostu miałam szczęście – dodałam z nutką
ironii w głosie – ale dzięki temu mogłam pracować i kończyć wiele dodatkowych
kursów niemal za darmo. To pomogło mi się rozwinąć.
-To świetnie – odezwała się Lily – w życiu czasem trzeba
mieć szczęście – dodała z uśmiechem i odwróciła głowę w stronę Roberta, który
zrobił to samo. Nie widziałam wyrazów ich twarzy, ale byłam pewna, że patrzą na
siebie z uśmiechem i miłością.
-Długo już jesteście razem? – spytałam z ciekawością.
Też kiedyś tak reagowałam na Matta. Ukradkowe spojrzenia,
uśmiechy, pełne czułości gesty, które już po kilku miesiącach zniknęły,
zastąpione przez monotonię i przyzwyczajenie. Strach przed byciem samotną
skutecznie wybijał mi z głowy pomysł by się rozstać. Chyba tak samo jak mojemu
narzeczonemu. Jednak czy czasem mieszkając razem i nie rozmawiając już ze sobą,
nie byliśmy jeszcze bardziej samotni?
-Miesiąc temu obchodziliśmy drugą rocznicę – pochwaliła
się z radością dziewczyna.
-Zazdroszczę – powiedziałam zgodnie z prawdą, będąc
również pełna podziwu – naprawdę, wspaniale razem wyglądacie.
-Dziękujemy – tym razem odezwał się Robert.
Reszta drogi minęła nam na luźniej pogawędce dotyczącej
tego, jak wyglądało życie w Sydney oraz głównie dzisiejszego meczu. Bardzo
dobrze mi się z nimi rozmawiało pomimo tego, że myślami wciąż byłam gdzie
indziej, zastanawiając się, co tak naprawdę łączyło mnie z Mattem. Patrząc na
parę siedzącą na przednich siedzeniach, byłam pewna, że na dobrą sprawę, to o
miłości jeszcze niewiele wiedziałam.
-Idealnie – stwierdził Babu, parkując obok czarnego Audi,
którego właściciel wypinał do mnie tyłek, najprawdopodobniej szukając czegoś na
tylnym siedzeniu.
-Powiedźmy – mruknęłam i ostrożnie otworzyłam drzwi, nie
chcąc uderzyć nimi człowieka, który nadal tkwił przednią połową ciała w
samochodzie, podczas gdy tylna nadal była na zewnątrz.
Trzasnęłam drzwiami, na co ów mężczyzna szybko się
wyprostował, uderzając się przy tym w głowę.
-Auuu – zawył, łapiąc się za obolałą część.
Kiedy tylko odwrócił się w moją stronę, mimowolnie
parsknęłam śmiechem, na co ten rzucił mi srogie spojrzenie, które szybko
zmieniło się w zdziwione, a potem zażenowane.
-Cześć Arrow -
przywitał się, próbując się przy tym uśmiechnąć, ale wyszedł mu tylko jakiś
grymas. Oczy mu całe błyszczały od nagromadzonych w nich łez, której pojawiły
się po uderzeniu, więc zamrugał kilkukrotnie, chcąc się ich pozbyć.
-Cześć Jared – uśmiechnęłam się pocieszająco, podczas gdy
muzyk nagle zrobił dość dziwną minę, patrząc na moją koszulkę. Nie bardzo mi
się to podobało, bo przeczuwałam, co za chwilę może nastąpić.
-Hej Jay! – zawołał Robert.
-Witajcie – rzucił w odpowiedzi, nawet nie patrząc w ich
stronę, nadal skupiony na mnie z konsternacją wymalowaną na twarzy.
-My już idziemy. Spotkamy się na miejscu. – oznajmił Babu
i łapiąc Lily za dłoń, prowadził ją w stronę hali.
-Masz jakąś bluzę? – zapytał ostrożnie, nie spuszczając
ze mnie wzroku.
-Nie – odpowiedziałam unosząc jedną brew i zakładając
ręce na piersiach.
Leto po chwili namysłu ponownie zanurzył się w aucie, by wyciągnąć
z niego swoją czarną bluzę i podać mi ją.
-Chyba żartujesz? -
spojrzałam na niego jak na idiotę.
-Nie wpuszczą cię – tłumaczył.
-Jestem z Bostonu i gra tu moja drużyna – jęknęłam,
robiąc przy tym minę obrażonego dziecka.
-Wiem – westchnął z rezygnacją – ale mamy takie miejsca,
że nie wpuszczą cię w tej koszulce – wskazał na mój biały t-shirt z zielonym
elementami – przykro mi.
-To zostanę tutaj – fuknęłam obrażona. Nikt nie zabroni
mi pójść na mecz mojej drużyny w tej czy w innej koszulce. To jakiś absurd.
-Nawet tak nie żartuj! – zawołał z wyraźnym przerażeniem
i narzucił mi na ramiona swoją bluzę.
Delikatnie próbował wepchnąć moje ręce w rękawy, na co ja
uniosłam głowę, patrząc na niego spod przymrużonych powiek.
Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniem, jednak kto
normalny byłby w stanie wygrać tę nierówną walkę. Spuściłam wzrok i chcąc nie
chcąc, poddałam się.
-Nie mam nic do Celtów – stwierdził, zapinając mi za dużą
bluzę – ale tak naprawdę będzie lepiej.
Patrzył na mnie wzrokiem, który potwierdzał jego słowa.
Chyba faktycznie, było mu przykro. Jego oczy były pełne zrozumienia, a ja
zdałam sobie sprawę, że to przecież nie jego wina.
-Niech ci będzie – mruknęłam, na co tylko pokręcił głową.
Zamknął tylne drzwi, a otworzył przednie. Wsiadł na fotel kierowcy i zaczął
rozglądać się dookoła – czego szukasz? –spytałam niby od niechcenia, nadal
udając obrażoną, choć tak naprawdę już mi przeszło.
-Telefonu – westchnął, zaglądając do schowka – musi
gdzieś tu być.
-Faceci – skomentowałam, wyciągając swoją komórkę i
podałam mu ją.
Bez słowa wziął ode mnie urządzenie i wpisał rządek
cyferek, po czym oddał mi je uważnie nasłuchując, czy z wnętrza auta nie
dobiega jakiś dźwięk.
Z telefonem przy uchu wpatrywałam się w bruneta, który ze
zniecierpliwieniem po raz kolejny sprawdzał swoje kieszenie. Po trzech
sygnałach usłyszałam znajomy głos.
-Zostawiłeś telefon w domu, Młotku – mruknął.
-Dzień dobry, tu firma ubezpieczeniowa – zaczęłam,
przygryzając wargę, próbując powstrzymać wybuch śmiechu. Jared spojrzał na mnie
ze zdziwieniem.
Po drugie stronie telefonu na chwilę zapadła cisza.
-Ja bardzo panią przepraszam – zaczął się tłumaczyć –
brat zapomniał telefonu i po prostu myślałem, że to on.
-Uspokój się Shannon – parsknęłam śmiechem, na co brunet
odetchnął z ulgą i wysiadł z samochodu, zamykając go.
-Arrow?! – starszy Leto niemal wrzasnął – dlaczego ty
mnie tak wkręcasz? – dodał z udawanym rozżaleniem w głosie, chociaż byłam
pewna, że na jego twarzy gości ogromny uśmiech.
-A ty dlaczego odbierasz połączenie z obcego numeru z
takim tekstem? Jeszcze dodajmy, że to nie twoja komórka – rzuciłam rozbawiona,
idąc w stronę hali obok Jareda, który co jakiś czas spoglądał na mnie z
nieodgadnionym wyrazem twarzy.
-Nawet nie spojrzałem na wyświetlacz – bronił się –
myślałem, że to mój brat dzwoni z telefonu Emmy.
-No niestety, to byłam tylko ja – oznajmiłam, udając
smutek.
-Jakoś muszę się z tym pogodzić – stwierdził z przekąsem.
-Shannon! – skarciłam go – mógłbyś chociaż udawać, że
cieszysz się, że mnie słyszysz!
-Przecież żartuję – zaśmiał się – oczywiście, że się
cieszę! A teraz wam nie przeszkadzam – stwierdził wesoło – bawcie się dobrze!
-Dzięki, na razie – pożegnałam się, wyczuwając
zniecierpliwienie z ruchach Jareda.
-No paa! – zawołał i po chwili zakończył połączenie.
-Telefon jest bezpieczny w domu – spojrzałam wesoło na
bruneta.
-Nie jest bezpieczny –westchnął – jest z Shannonem.
-Biedny! – jęknęłam, na co oboje się zaśmialiśmy, choć
miałam wrażenie, że Leto był trochę nie w humorze.
Podczas meczu mieliśmy miejsca niemal przy samej płycie
boiska. Nie raz byłam z ojcem na meczu naszej drużyny, jednak nigdy tak blisko.
Od zawsze kochałam całą tę otoczkę i atmosferę towarzyszące spotkaniom
najlepszej ligi koszykówki. Zazdrościłam kolegom po fachu, siedzącym niedaleko
nas. Mieli ogromne szczęście, mogąc pracować z tak znakomitymi sporowcami,
którzy teraz dawali z siebie wszystko, walcząc o każdą piłkę na parkiecie. Na
każdym meczu, na który byłam z ojcem wyobrażałam sobie, że za kilka lat to ja
tam będę siedzieć, patrząc z niepokojem, na każdy krok stawiany przez moich podopiecznych.
W pewnym stopniu spełniłam swoje marzenie, jednak liga australijska miała się
nijak w porównaniu z tą amerykańską.
-Te przerwy mnie wykończą – mruknął Jared, kiedy to dwie
minuty przed końcem cheerleaderki po raz kolejny wybiegły na parkiet.
-Uroki NBA. Ogromna komercja – westchnęłam, patrząc na
tablicę wynikiem. Z dwunastu punktów przewagi, pozostało ich
już tylko pięć. Czułam ogromny niepokój, bo wiedziałam, że ten mecz może zakończyć
się inaczej niż bym tego chciałam. W ciągu tych stu dwudziestu sekund jeszcze
wiele mogło się zdarzyć.
-Ej, nie smuć się tak – zaczął Jared, kiedy dwadzieścia
minut później wsiedliśmy do auta.
-Prowadzili przez cały mecz, a zwycięstwo stracili sześć
sekund przed końcem – odpowiedziałam z rozczarowaniem.
-Zdarza się – stwierdził brunet, wyjeżdżając z parkingu –
następnym razem będzie lepiej – dodał pocieszająco, zerkając na mnie z ukosa.
-Oby – westchnęłam smutno, opierając głowę o szybę.
Byłam totalnie wykończona. Ponad cztery godziny spędzone
w pełnym hałasu miejscu wyczerpały mnie całkowicie. Czekanie na mecz, a potem
ciągłe przerwy na reklamy, które zasilały budżet ligi, były dość nużące, ale w
ich czasie mogłam spokojnie porozmawiać z młodszym Leto.
Na początku, podobnie jak wczoraj, było dość niezręcznie,
jednak po pewnym czasie udało nam się znaleźć wspólny język. Jared miał podobne
poglądy dotyczące otaczającego nas świata, co sprawiło, że zaczęłam go naprawdę
lubić. Wcześniej wydawał się być nieco markotny i cichy, za to teraz był bardzo
rozgadany, a co najważniejsze to, co
mówił, miało sens.
Schowałam dłonie w rękawy za dużej bluzy i poprawiłam się
w fotelu, przymykając powieki.
-A co myślisz o tym?
-Poprzednie było zdecydowanie lepsze.
-Ale i tak mu czegoś brakowało.
Leniwie otworzyłam oczy, zaspanym wzrokiem próbując
zlokalizować źródło hałasu. Leżałam na kanapie, przykryta kocem, wpatrując się
w plecy swojego brata i profil Jareda. Siedzieli oni na podłodze z laptopem na
niskim stoliku, spoglądając w jego ekran.
Jakiś czas przyglądałam się dwójce mężczyzn, jednak po
chwili znowu zaczęła ogarniać mnie senność. Walcząc przez chwilę z opadającymi
powiekami, dostrzegłam jeszcze tylko parę niebieski oczu, ale nie byłam już w
stanie określić do którego z nich one należały.
"nie jest bezpieczny- westchnął- jest z Shannonem" haha, mój ulubiony fragment ;) rozdział jest bardzo dobry, ale brakowało mi w nim rozmów Arrow z Jaredem :) życzę dużo weny. illian :)
OdpowiedzUsuńPS kiedy możemy spodziewać się następnego rozdziału?
Rozmowy Arrow i Jareda jeszcze przed nami, obiecuję :D niekoniecznie w następnym rozdziale, ale już w 5. na pewno :D Co do kolejnego rozdziału, to myślę, że nie będzie trzeba długo czekać. Jest już napisane, małe poprawki i można dodawać :D Gorzej niestety z 5., bo ja najpierw rozdział piszę w zeszycie, a dopiero później go przepisuję, więc to może trochę potrwać. Jednak postaram się dodawać w miarę regularnie. 4 jeszcze na pewno w tym tygodniu ;) może piątek? :)
Usuńczekam z niecierpliwością ;) illian
Usuń(:
OdpowiedzUsuńnie wierze, ty jesteś tą dziewczyną co prowadzi bloga http://map-of-the-world.blog.onet.pl!?(:
OdpowiedzUsuńtak to ja :D znaczy prowadziła go kiedyś, a teraz jakby został taki porzucony :c mimo to, nadal mam sentyment do Amy i Jareda :)
UsuńHej, trafiłam tu przypadkowo i zabieram sie za czytanie :) bardzo mi się podoba :D
OdpowiedzUsuń